Riverside jest jak dobry supermarket - w ramach swoich urodzin sam "rozdaje" prezenty fanom. Najcenniejszym z nich jest nowe wydawnictwo czołowego przedstawiciela światowego prog-rocka, "Memories In My Head".
Dziesiąte urodziny Warszawiacy zaczęli świętować w maju podczas europejskiej trasy, później z koncertami przenieśli się do Polski. Pod koniec czerwca ukazała się EPka "Memories In My Head", ale to nie koniec rocznicowych wydarzeń! Pod koniec września do sklepów ma trafić box zawierający wszystkie wydawnictwa związane z trylogią "Reality Dream" ("jak sama nazwa wskazuje" płyt będzie… sześć), a w październiku ujrzymy Riverside podczas drugiej odsłony polskiej trasy jubileuszowej.
Ale zostawmy urodziny w spokoju, a skupmy się na tym, co przynosi "Memories In My Head" - to trwająca ponad pół godziny trzyutworowa EPka, która zamyka (przede wszystkim muzycznie) wspomnianą już trylogię. Panowie postanowili odgrzebać kilka niewykorzystanych pomysłów z przeszłości, by wypełnić czasową przestrzeń pomiędzy "Anno Domini High Definition" z 2009, a następną płytą długogrającą.
Nie tylko muzyka mini-albumu nawiązuje do początków Riverside. Naturalne skojarzenia z pierwszą EPką grupy, "Voices In My Head", budzi tytuł krążka. Również kolorystyka i postaci w ukierunkowują nas na wspomnienia związane z "Reality Dream". Bo o wspomnieniach, przemijaniu, ulotności współczesnego życia jest ta płyta.
Pierwszy numer, "Goodbye Sweet Innocence", nawiązuje do debiutanckiego krążka Riverside - "Out Of Myself". Zaczyna się długim klimatycznym intro - zupełnie jak "The Same River". Później raczy nas delikatną, melancholijną melodią z - to rzadkie w przypadku kwartetu - durowymi akordami. Tu na miejscu są skojarzenia z "I Believe" i "In Two Minds", choć omawiana kompozycja daleka jest od "akustyczności" wspomnianych piosenek - oddalają ją od tego rozmyte klawisze i cieplutka gitara Grudzińskiego, muskająca nasze uszy jak ciepły wiatr.
Numer dwa na płycie to "Living In The Past", który odnosi się do drugiej płyty prog-rockowców, "Second Life Syndrome". To najbardziej agresywny utwór na płycie; choć utrzymany w wolnym tempie, co jakiś czas wyostrza się tu atmosfera dzięki ciężkim partiom gitarowym (rejony "Reality Deam III" czy też "Volte-Face"). Nie brak tu nieco surowszej elektroniki wplatanej przez Michała Łapaj (jak chociażby pulsujący dźwięk we wstępie), oraz delikatnych zaśpiewów Dudy - tu przychodzi mi na myśl środkowa część tytułowej suity z "SLS".
Krokiem naprzód jest natomiast "Forgotten Land", gdzie jako nowość możemy potraktować bardzo charakterystyczną zagrywkę basową Mariusza, a także ambientową kodę. Jednak największą zaletą tej kompozycji jest przede wszystkim kapitalna melodia, którą w mig podchwyciła zgromadzona na koncertach publiczność. Podobnie rzecz ma się z delikatną solówką "Grudnia" oraz ze świetnym, melodyjnym motywem w środkowej części utworu. Wszystkie te cechy złożyły się na największy radiowy sukces Riverside - "Forgotten Land" dotarł do pierwszej dziesiątki notowania Listy Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia i zadomowił się tam na kilka tygodni.
Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że "Memories In My Head" to pozycja obowiązkowa dla każdego fana grupy, chociażby ze względu na ostatni numer na płycie, który eksploruje nowe rejony. Ale i dwóm pozostałym niczego nie brakuje - to kawał dobrego grania i, co chyba jest największą zaletą Riverside, nie jest on wykalkulowany, pozbawiony luzu (co artystom parającym się muzyką progresywną często się zdarza). Nie pozostaje nic innego, jak pójść do sklepu i kupić "MIMH", bo piracenie jest "be" i koniec!
Jurek Gibadło