Riverside

Anno Domini High Definition

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Riverside
Recenzje
2009-08-10
Riverside - Anno Domini High Definition Riverside - Anno Domini High Definition
Nasza ocena:
9 /10

Przyjemną niespodziankę przygotowali Warszawiacy z Riverside. Po nagraniu ostatniej części trylogii 'Reality Dreams', czyli płyty 'Rapid Eye Movement' wielu skazywało naszych najsłynniejszych eksportowych prog-metalowców na zjadanie własnego ogona. Tymczasem nowa propozycja kapeli, to rzecz zaskakująca na każdym kroku !

Całość zaczyna się delikatnym motywem zagranym na pianinie. Zagrywka ta, to jakby puszczenie oczka przez muzyków w stronę słuchacza. Gdy po tym wstępie oczekujemy ponownego uderzenia przez zespół w oniryczne rejony, kawałek "Hyperactive" wchodzi bezwstydnie w rockowe terytoria. Zaczyna pulsować życiem, i tętnić energią godną rock'n'rollowych wykonawców. Tytuł utworu świetnie koresponduje z zawartością tych niecałych sześciu minut.

Pierwszą z niespodzianek jest niewątpliwie produkcja materiału. Płyty tak pełnej powietrza i przestrzeni dawno nie słyszałem! Wszystko jest selektywne, bas Mariusza nigdy nie był jeszcze tak "słyszalny". Świetnie podkreśla grę Mittloffa, który pokusił się tu nawet o kilka sekund blastów w "Hybrid Times". Kolejnym szokiem jest śpiew Dudy. Jest pełen emocji, zahacza nawet o krzyki. Niewątpliwie to najlepiej zaśpiewana płyta Riverside. Bezsprzecznie jednak pieczę nad muzyką sprawują gitara Grudzińskiego i Hammond Łapaja. Wiosłowy nadaje "Anno Domini High Definition" bezwstydnie luźnego rockowego charakteru, a klawisze przypominają, że to wciąż muzyka progresywna.

Nie będę rozpisywał się o tym, co się dzieję w kompozycjach. Żeby rozgryźć wszystkie smaczki i niuanse, żeby cieszyć się każdą zmianą tempa i klimatu w obrębie nawet jednej minuty trzeba spędzić z tą płytą więcej niż tylko 44 minuty i 44 sekundy. Ale nic nie będzie tutaj na siłę. Z czystą przyjemnością przycisk "repeat" będzie naciskany w Państwa odtwarzaczach bardzo często, gdy zagości tam "Anno Domini High Definition". Dream Theater znowu nie zachwyciło, Devin Townsend do końca nie przekonał... Niech żyją detronizatorzy Feela! :)

Grzegorz Żurek

Trzy słowa od redaktora prowadzącego:

W pracy muszę wyrobić 300% normy - 200% w standardzie i 100% dodatkowo, żeby zarobić na nowego iPoda. Długo się nim jednak nie nacieszę. Pompowane przez media informacje o świńskiej grypie sprawią, że zamknę się w swoim M2 i będę znieczulał tele-zakupami. Przecież ludzie w reklamach są tacy szczęśliwi.

"Anno Domini High Definition" jest zatem historią o mnie, i pewnie nie tylko. Lirycznie podsumowuje pierwszą dekadę XXI wieku, a pod względem muzycznym jest powrotem do korzeni progresywnego rocka. Prawie 45-minutowy materiał jest dość mocnym uderzeniem jak na standardy warszawiaków z Riverside. Jedynie pięć odpowiednio poukładanych utworów przedstawia chaos, z jakim mamy do czynienia w naszej pokręconej rzeczywistości.

Album odcina się od trylogii, którą zakończył "Rapid Eye Movement". Dzieje się to w idealnym momencie, kiedy kolejna płyta nagrana w podobnej manierze mogłaby wprowadzić atmosferę znużenia. Zamiast tego, zespół odświeża swój styl, prezentując płytę, której nie da się porównywać z poprzednimi. Na pewno nie ma tu utworów typowo singlowych, ale są klasyczne, historyczne dla osób świadomych, wiedzących, że obecnie jedyną metodą na przetrwanie jest nie dać się zwariować. Uwagę zwraca również świetna okładka autorstwa Travisa Smitha.

M. Kubicki