Choć nie da się ukryć, że mam już swoje lata, nie pamiętam czasów, kiedy na listach przebojów królowały utwory Suzi Quatro. Znam jednak na tyle dobrze historię rocka, że nazwisko to nie jest mi całkowicie obce.
W pamięci zapisał mi się obraz niewysokiej kobiety, odzianej przeważnie w obcisłe skórzane stroje, z nisko zawieszoną gitarą basową. Była niekwestionowaną królową glam rocka, często zwano ją również królową basu. Dziesiątki milionów sprzedanych płyt, wiele przebojów, setki koncertów, tysiące fanów. Utwory takie, jak "Can The Can", "Devil Gate Drive", "If You Can't Give Me Love" czy zaśpiewane w duecie z Chrisem Normanem (ze Smokie) "Stumbling In", były przed laty mega hitami. Warto posłuchać tych nagrań, choćby na Youtube, by poznać Suzie Quatro u szczytu popularności.
Przyznaję, nie śledzę jej kariery, dlatego z niemałym zdziwieniem (i zaskoczeniem) przyjąłem fakt, że wciąż pozostaje muzycznie aktywna, a co najważniejsze, wydaje płyty. Na najnowszej powróciła do współpracy z Mike Chapmanem, który przed laty był jej producentem oraz kompozytorem wielu przebojów. Chapman, do spółki z Nicky Chinnem, w połowie lat siedemdziesiątych był prawdziwą fabryką hitów i współtwórcą sukcesów wykonawców w rodzaju Sweet, Smokie, czy Mud, a później również Tiny Turner, Blondie oraz The Knack.
Na nowym krążku Suzi Quatro znalazło się jedenaście pozycji. Kilka coverów, kilka własnych kompozycji, ot dość typowa mieszanka. Na otwarcie utwór "A Girl Like Me" utrzymany w starym, dobrze rozpoznawalnym stylu, swoiste "made in Suzi Quatro". Spokojnie mógłby trafić na którąś z jej płyt, wydanych w połowie lat ‘70. Bardzo dobrze prezentuje się "Whatever Love Is" oraz utwór tytułowy (spokojny, balladowy, pięknie ozdobiony partią instrumentów smyczkowych). Sporo ożywienia wnosi zdecydowanie najmocniejszy na płycie "Rosie Rose"; bardzo dynamiczny i drapieżny. Zaraz potem coś na uspokojenie i dla odmiany w kołyszących rytmach reggae ("Hurt With You"). Warto zwrócić uwagę na świetny wokal. Suzi nie daje zapomnieć o tym, że jest to mimo wszystko płyta rockowa i dlatego w "Hot Kiss" znów jest mocno i dynamicznie. Już przy pierwszym przesłuchaniu płyty najbardziej spodobał mi się porywający, niezwykle stylowy rock ‘n roll pod tytułem "Hard Headed Woman". Zagrany żywiołowo i z ogniem, w bardzo smakowitej oldschoolowej oprawie (gitara!). Wśród coverów na płycie znalazły się "Strict Machine", znany z repertuaru zespołu Goldfrap (w glam rockowej interpretacji, z wplecionym króciutkim fragmentem "Can The Can") oraz "Breaking Dishes" Rihanny (trochę zbyt "hałaśliwy" i chyba najsłabszy na płycie, a już na pewno najbardziej odstający na niekorzyść od pozostałych).
Nie wiem, czy sięganie po utwory współczesnych wykonawców miało przekonać słuchacza, że Suzi jest "na czasie" i wciąż trzyma rękę na pulsie. Jako bonus otrzymujemy utwór "Singing With Angels", poświęcony pamięci Elvisa Presleya. Dodatkowym smaczkiem jest. że w nagraniach wziął udział były gitarzysta Króla, James Burton, oraz nagrywający z nim chórek The Jordanaires.
Sporą, a przy tym miłą niespodzianką jest wysoka wokalna forma Suzi Quatro (było nie było, sześćdziesiątka już jej stuknęła). Repertuar został umiejętnie dobrany w taki sposób, by w pełni ukazać szerokie spektrum jej głosowych możliwości. Oczywiście, w większości utworów śpiewa dynamicznie i z pazurem, czasem wręcz wykrzykuje partie tekstów, ale z drugiej strony, w takich na przykład "Singing With Angels" czy "Hurt With You" urzeka delikatnym i łagodnym wokalem. Nieważne, czy śpiewa dynamicznie czy łagodnie, szybko czy wolno, za każdym razem prezentuje się naprawdę bardzo dobrze. Barwa głosu, artykulacja czy interpretacja nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia ze zdolną, rasową rockową piosenkarką. Nie zapominajmy, że na płycie zagrała również na gitarze basowej, i to całkiem nieźle.
Materiałem tym Suzi Quatro udowadnia, że znalazła dość ciekawy pomysł "na siebie" w XXI wieku. Nie sili się na ekstra nowoczesność, a jednocześnie nie trzyma się kurczowo patentów z lat swej świetności. Rozsądny kompromis między starym a nowym i to bardzo mi się podoba.
Zaskakująco dobra płyta. Całkiem przyjemne, może niezbyt wyszukane, rockowe (przeważnie) granie. Słuchałem jej z dużą przyjemnością. Sentyment? Chyba nie. To zwykła, prosta muzyka, rzetelnie zagrana, z kilkoma naprawdę dobrymi kompozycjami. Wstydu nie ma. Na koniec warto dodać, że niedługo osobiście będzie można się przekonać, jak to jest z formą muzyczną Suzi Quatro. W listopadzie zawita ona na koncert do Warszawy.
Robert Trusiak