Gdy tylko z głośników popłynęły pierwsze dźwięki, poczułem jakbym stał się ofiarą jakiejś piramidalnej pomyłki. No przecież tak grano 40 lat temu! Jeszcze jeden, kontrolny rzut oka na okładkę. Niby wszystko się zgadza - płyta wydana współcześnie (2010 rok). A może ktoś do pudełka włożył zupełnie inny krążek, znaleziony gdzieś na zakurzonej półce ze starociami?
Ale nie, to nie pomyłka, bo muzyka Wolf People to swego rodzaju wehikuł czasu, który przenosi słuchacza gdzieś na początek lat '70. Nie jest z pewnością niczym nowym, czy specjalnie odkrywczym sięganie do przeszłości w poszukiwaniu inspiracji, wiele współczesnych zespołów tak właśnie robi, ale młodzi Anglicy poszli zdecydowanie dalej. Cała płyta prezentuje się tak, jakby nagrano ją w tamtych, zamierzchłych czasach. Brzmienie instrumentów (perkusja!), wokalne harmonie, aranżacje, produkcja, klimat, a nawet okładka - wszystko jest zupełnie niedzisiejsze. I to jak pięknie niedzisiejsze!
Zespół Wolf People powstał w roku 2006. Tworzy go czwórka muzyków, pod przywództwem gitarzysty i wokalisty Jack’a Sharp’a. Towarzyszą mu Joe Hollick (gitara), Dan Davies (bas) i Tom Watt (perkusja). Pierwszym ich wydawnictwem była płyta "Tidings",choć nawet sami muzycy nie traktują jej jako pełnowymiarowego zespołowego dzieła. To raczej zbiór pomysłów czy szkiców skomponowanych przez lidera w latach 2005-2007, które wcześniej umieścił w sieci pod szyldem "Wolf People" (nazwa została zaczerpnięta z książeczki dla dzieci pt. "Little Jacko And The Wolf People").
Płyta "Steeple" powstała w XVII-wiecznej posiadłości w Walii. Nagrań dokonano w starej stodole, przerobionej na studio. Czy sceneria ta miała wpływ na efekt końcowy? Trudno jednoznacznie ocenić, ale z pewnością nie pozostała dla niego bez znaczenia. Uwielbiam takie sytuacje, kiedy to zupełnie nie mam pojęcia o materiale, jaki wypełnia płytę, nie wiem czego się spodziewać; żadnych podejrzeń, oczekiwań, uprzedzeń czy zasłyszanych opinii. Tabula rasa. A muzyka, jaka rozbrzmiewa z głośników, po prostu nokautuje. I tak właśnie jest z najnowszym dziełem Wolf People.
Na płycie można usłyszeć utwory utrzymane w różnej stylistyce, modnej na przełomie lat '60 i '70. Jest tu i psychodelia, i rock progresywny, folk, blues-rock oraz rock, jednak płyta jako całość jest niezwykle spójna, logiczna i konsekwentna. Elementów współczesności nie ma prawie wcale. Otwierający album "Salisbury Sands", zdecydowanie hard-rockowy, ale w sposób, który modny był kilka dekad temu. Fantastyczny klimat. Wszystkie instrumenty, łącznie z basem i perkusją, brzmią stylowo-staromodnie. Temat przewodni utworu "Tiny Circle", grany unisono przez flet, bas i gitarę, nieodmiennie kojarzy się z Jethro Tull. Zresztą, przez cały utwór z dużą częstotliwością powraca ta intrygująca melodyjka. Wyjątkowo okazale prezentują się utwory, które na swój własny użytek nazwałem "tandemami", czyli takie, z których jeden jest kontynuacją drugiego, a dzieli je zaledwie milisekundowa przerwa, objawiająca się jedynie subtelnym "pstryknięciem" w głośnikach. Mam tu na myśli "Morning Born" i "Cromlech" oraz "Banks of Sweet Dundee part 1" i "Banks of Sweet Dundee part 2".
"Cromlech" powstał jako spontaniczna improwizacja, będąca swego rodzaju odreagowaniem zespołu po trudach związanych z rejestracją "Morning Born" i stanowi świetne, całkowicie instrumentalne rozwinięcie tego utworu. Pełno jest nieskrępowanego, gitarowego szaleństwa. Nie ma tu jednak żadnych, szybkostrzelnych solówek. Na tle jednostajnie pracującej sekcji rytmicznej obaj gitarzyści, w sposób absolutnie mistrzowski, tworzą barwne muzyczne plamy i kreślą dźwiękowe pejzaże. Psychodelia pełną gębą. Z kolei obie części "Banks of Sweet Dundee" przesycone są irlandzkim (?) folkiem. Część pierwsza jakby bardziej zadziorna i dynamiczna, natomiast w drugiej odsłonie znajdujemy więcej spokoju i akustycznych brzmień. Ponownie, partie zagrane na flecie przywołują skojarzenia z Jethro Tull, ale nastrój jak u Fairport Convention. "One By One From Dorney Reach", mocno blues-rockowy, nawet trochę zeppelinowy, chociaż ze wstępem jak z ... Hendrixa. A wszystko to mocno zakręcone i pokręcone, zagrane niezwykle dynamicznie i z pazurem. To zdecydowanie mój ulubiony utwór z tego krążka. W zamykającym płytę, bonusowym utworze "Cotton Strands" dodano trzaski winylowej płyty, ale to zbyteczny zabieg, bo i bez tego brzmienie jest wystarczająco oldschoolowe. Dodatkowo, wszystkie utwory, jakie znalazły się na płycie, okraszone są smakowitym psychodelicznym sosikiem.
Po wielokrotnym odsłuchu zacząłem się zastanawiać, dla kogo jest ta płyta? Czy dźwięki w stylu sprzed czterdziestu lat nie wystraszą współczesnego słuchacza? Czy nie będzie to niemodny staroć zalatujący stęchlizną? Myślę, że jednak nie. W dzisiejszej muzyce rockowej nie ma bowiem jednego dominującego stylu muzycznego, powodującego, że wszystko inne jest passe. Na rynku mamy sporo młodych zespołów, które stylistycznie nawiązują do przeszłości. Astra, The Brew, The Answer, Airbourne to tylko kilka z nich, jakie w tej chwili przychodzą mi do głowy. Weterani, tacy jak choćby Whitesnake, Nazareth, Uriah Heep, Deep Purple ciągle imponują wyborną formą. Jeżeli dorzucić do tego dokonania supergrup w rodzaju Black Country Communion, dochodzimy do niezbyt odkrywczego wniosku, że ciekawego, klasycznego rockowego grania, mocno osadzonego w przeszłości, jest wokół nas wyjątkowo dużo.
Dlatego jestem zdania, że propozycja Wolf People powinna zostać zauważona i doceniona przez większość miłośników rocka. Malkontenci, jak to w życiu, zawsze się jacyś znajdą. Zastanawiałem się też, czy styl muzyczny prezentowany przez zespół na płycie "Steeple", będzie kontynuowany na kolejnych wydawnictwach; czy nie został już wyeksploatowany. Muzycy Wolf People, zafascynowani są graniem przełomu lat '60 i '70 i mają ku temu bardzo dobre przygotowanie teoretyczne. Kolekcjonują płyty i z upodobaniem wynajdują różne muzyczne perełki (co ciekawe, dokonania polskich zespołów Breakout i Czerwone Gitary też nie są im obce). Szczególne zaangażowanie w tym zakresie wykazuje perkusista Tom Watt. Kto wie, czy w związku z tym nie zafundują słuchaczom wycieczek w inne rejony muzycznej przeszłości. Zobaczymy, posłuchamy. Nie pozostaje nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość.
Jak brzmi Wolf People na żywo, polscy słuchacze będą mogli przekonać się niebawem, ponieważ zespół będzie jedną z gwiazd Ino-Rock Festival (10 września 2011 r.).
Robert Trusiak