Zasiadając do pisania tej recenzji zastanawiałam się nad pewną kwestią. Czy debiutantom powinno dać się fory w porównaniu z zespołami, które już w jakiś sposób zaistniały na rynku muzycznym? Czy może wszyscy od początku do końca powinni być traktowani dokładnie tak samo?
Nie ukrywam, iż recenzowanie debiutu jest zdecydowanie prostszą sprawą, niż płyty starych wyjadaczy. Nie trzeba się przekopywać przez sterty płyt, śledzić na Szatanku (tudzież innym pudelku) zmian składu, czy porównywać nagrań między sobą.
I oto mam przed sobą debiut. Zespół bez wielkiego kontraktu z wytwórnią, znany zapewne bardziej w swoich rodzinnych stronach, niż w całej Polsce, w której to mamy milion pięćset sto dziewięćset zespołów różnej maści i rodzaju. Jednak Panta Koina wyróżnia się nieco na tym tle.
"Martwe miasta" na tle innych płyt wydanych własnym sumptem wypada bardzo korzystnie. Pierwsze co rzuca się w oczy (a właściwie w uszy) to teksty. Naprawdę, wielu bardziej doświadczonych muzyków mogłoby panom pozazdrościć. Są bardzo dojrzałe, o czymś (a nie o najlepszym tyłku świata) i wpadają w ucho. Brak tu tekstowego zadęcia i bufonady, czy grafomańskich popisów. I szkoda, że tekst na poziomie nie jest standardem, a opcją dodatkową dla większości muzyków.
Muzycznie zespół wypada również całkiem przyzwoicie. Poza solidną kakofonią, poplątaniem i zagubieniem w "Plemionach", które przez to dość ciężko znieść, trudno byłoby się do czegoś doczepić. Utwory mają bardzo fajną energię, szczególnie otwierający album "Kłamcy". Energetyczny, szybki i nie przekombinowany numer świetnie zaprasza do dalszego zapoznania się z resztą materiału.
Warto również zwrócić uwagę na "Chmury nad Babilonem", które zarówno pod względem muzycznym jak i lirycznym są świetnym kawałkiem. Niemniej jednak najmocniejszym utworem w tym zestawie jest "Spór". Genialny tekst, bardzo dobra muzyka na długo zapadają w pamięć. Warto zatrzymać się na tej kompozycji na dłuższą chwilę i się zastanowić nad kwestiami egzystencjalnymi.
Panta Koina zaserwowała nam naprawdę przyzwoity zestaw nagrań. Bez przymykania oka i taryfy ulgowej o której pisałam we wstępie uważam, że zdecydowanie mamy za mało zespołów, z jakimkolwiek pomysłem na siebie i świadomością tego, co chcą prezentować publiczności. Dobrze, że ktoś jednak wystaje ponad ten nudny szereg. W innym przypadku zaczęłabym się jeszcze bardziej martwić o polską scenę muzyczną. Nie jest to oczywiście debiut stulecia, ale myślę, że na żywo "Martwe miasta" nabierają jeszcze więcej mocy i są w stanie zainteresować publikę.
Julia Kata