Pamiętam, jak dobrych kilka lat temu (w okolicy roku 2004) przybył do Polski Neil Zaza, by prezentować gitarę firmy Cort, której był wówczas endorserem. Podczas tego pobytu dał kilka darmowych pokazów i występów dosłownie dla garstki ludzi.
Nie wiadomo, kto był wtedy bardziej zaskoczony: świadkowie tych mistrzowskich spektakli, czy może sam bohater wydarzenia, przyzwyczajony do wypełnionych po brzegi sal koncertowych i słuchaczy znających na pamięć jego muzykę . Dziś wszystko wskazuje na to, że podobna sytuacja mieć miejsca już nie będzie. Świadczy o tym duża ilość koncertów w Polsce, połączona z promocją najnowszej płyty "212".
Neil Zaza urodził się w amerykańskim stanie Ohio i już od najmłodszych lat poważnie traktował grę na gitarze. Zaowocowało to nieprzeciętnie bogatą techniką, która dla Zazy była jedynie środkiem wyrazu, a nie celem artystycznym. Dzięki temu muzyk nie okazał się tylko chwilową gwiazdą internetu, ale szybko stał się jednym z najwybitniejszych współczesnych przedstawicieli gitarowej palestry, dzieląc scenę m.in. z Joe Satrianim, Stevem Vaiem, Dweezilem Zappą i nagrywając kilka płyt. Ostatnia, "212", potwierdza status Neila Zazy jako najsłynniejszego ambasadora i jednocześnie współtwórcy melodyjnej odmiany instrumentalnej muzyki gitarowej.
Płyta "212" to 45 minut solowych uniesień, rozpisanych na gitarę elektryczną. Tak jak dotychczas, Neil Zaza skupia się głównie na melodii, kosztem prezentowania bogatych i różnorodnych technik, których bez wątpienia jest wirtuozem. To dobra wiadomość dla osób zwracających większą uwagę na kompozycje i aranż, niż na beznamiętne ogrywanie skal w zawrotnych tempach. Płyta przez to wydaje się niezwykle lekka i słucha się jej bardzo przyjemnie. Jest zwarta i dynamiczna, zawiera wiele ładnych i nośnych kompozycji. Na deser, autor umieścił pod koniec dwa covery: "Message In A Bottle" The Police oraz "Take On Me" Ah-a. Wykonanie tego drugiego wydaje się szczególnie interesujące, ze względu na uchwycony, dyskotekowy klimat oryginału i jego melodyjność.
Album "212" to gratka dla miłośników solowej gitary, ale i fani dobrych, profesjonalnie i z feelingiem zagranych melodii nie powinni przejść obok tej płyty obojętnie. Jedni i drudzy z pewnością nie będą kwestionować wkładu, jaki niewątpliwie wniósł Neil Zaza do współczesnej muzyki gitarowej.
Kuba Chmiel