Lata '70 ciągle w modzie. Rockowa muzyka z tej dekady od dobrych kilku lat inspiruje młode zespoły sceny niezależnej: Annihilation Time, Fucked-Up, Vitamin X, We Are Idols... A to tylko wierzchołek góry lodowej, a właściwie ten jej fragment, który wiąże '70 rock z hardcore/punkiem.
W katalogu Relapse Records znajdziemy prócz tego sporo kapel nawiązujących bezpośrednio do muzyki tej dekady. Etykietki wymyślano dla nich różne: stoner/hard/southern rock, psychodelia, melancholia, doom blues - jedne stare, inne nowe, każda natomiast niewystarczająca. Jednym z takich niełatwych do sklasyfikowania zespołów jest Royal Thunder, który nie tak dawno zadebiutował właśnie w Relapse.
Przepis na sukces wydaje się prosty: wyrzucić z doom metalu metalowy wokal i w zamian dać ładnie śpiewającą panią. Do tego motoryka znana ze wspomnianego southern/stoner/hard rocka i odrobina bluesowej melancholii. Z takiego zestawu składników bardzo łatwo przyrządzić ciężkostrawny zakalec. Na szczęście Royal Thunder udało się tego uniknąć i ich debiutancka EP-ka z miejsca stała się wydarzeniem na doom rockowej scenie. Siedem niezbyt długich, jak na tego rodzaju muzykę, utworów trwa łącznie niewiele ponad pół godziny i nie nuży ani przez chwilę. To płyta z gatunku tych uzależniających. Najbezpieczniej od razu ją sobie zapętlić w odtwarzaczu - i tak będziecie co pół godziny naciskać "play" przez co najmniej pół dnia lub nocy.
Royal Thunder w pewnym sensie hipnotyzuje. To dobra cecha u kapel z założenia posępnych, mrocznych, melancholijnych, choć niekoniecznie depresyjnych. Ta sztuka udała się równolegle szwedzkiemu Ghost, łączącemu dla odmiany power pop z wczesnym heavy i black metalem. Efektem była muzyka frapująca, choć przecież brzmiąca bardzo "oldschoolowo", analogowo. Tym razem mamy podobnie, choć o żadnym popie (nawet power) nie ma mowy. Brzmienie też jest znakomite, chociaż muzycznie wiele patentów faktycznie pamięta lata '70. Tutaj jednak zadziwiająco pasują i wraz z ogólną melancholią (słyszalną także w głosie wokalistki i basistki, Mlny Parsonz) tworzą niezwykły nastrój. Jest w tej muzyce smutek, piękno, ciężar, mrok - ale całość nie przytłacza. W tej stylistyce łatwo "przedobrzyć", ale na szczęście Royal Thunder udało się zachować odpowiednie proporcje.
Jeżeli można czegoś żałować, to tylko tego, że dopiero teraz zespół został dostrzeżony. Czy ta wspaniała EP-ka doczeka godnego rozwinięcia w postaci LP? Zobaczymy. Na razie pozostaje nam ten zestaw 7 melancholijnych piosenek, których można słuchać w kółko. Piękna, choć zupełnie nieodkrywcza muzyka.
Krzysztof Kołacki