Można powiedzieć że rok 2011 dopiero się zaczyna, a już mamy do czynienia z wielkim płytowym come backiem. Panie i panowie oto przed wami po 14 latach wróciła jasno świecąca amerykańska gwiazda muzyki rockowej w oryginalnym składzie - Mr. Big!
Tak właśnie - za gitary znowu odpowiedzialny jest Paul Gilbert, na basie gra sam Billy Sheehan, za perkusją zasiada Pat Torpey, a śpiewa oczywiście Eric Martin. Muzycy zagrali wcześniej w takim składzie trasę koncertową ze starymi hitami, która to została zarejestrowana na DVD. Można było się więc spodziewać, że nagranie kolejnej płyty studyjnej jest tylko kwestią czasu. I oto stało się: nowy album zatytułowany "What if..." zawiera 11 utworów oraz po jednym bonusowym kawałku dla wydania europejskiego i japońskiego. Płyta została wydana bardzo elegancko, na okładce, utrzymanej w ciepłej kolorystyce, widnieje skrzydlata świnka na tle mającym chyba imitować szkice Leonarda Da Vinci. Dosyć enigmatyczne, ale ciekawe zarazem... i świetnie prezentuje się na półce.
Czego jednak możemy się spodziewać po tym krążku? Przecież muzycy byli ze sobą skłóceni, a jak pokazała nam historia, płyty nagrane przez sprzeczających się niegdyś muzyków nie należą do najlepszych. Ale z "What if..." jest zupełnie inaczej, ten album to solidny kawał klasycznego hard rocka zagranego w iście amerykańskim stylu - świetne riffy, znana z wcześniejszych płyt Mr. Big harmonia wokalna, wpadające w ucho refreny, nietuzinkowe solówki oraz karkołomne unisona grane przez gitarzystę i basistę. Co jednak zaskoczyło mnie najbardziej to ogromna dawka spontaniczności która płynie z nagrania. Słuchając płyty ma się po prostu wrażenie że występujący tam muzycy czerpią radość z tego co robią, że nie wisi nad nimi presja czasu i co najważniejsze, nie nagrywają tej płyty na siłę. Po prostu świetnie się bawią! Zupełnie jakby konflikt, który między nimi zaistniał, nigdy nie miał miejsca. W moim odczuciu taka atmosfera bardzo pozytywnie wpłynęła na efekt końcowy.
Na "What if…" próżno szukać hitów pokroju "To be With You" czy "Green Tinted Sixties Mind", nie znaczy to wcale że utwory na płycie są słabe. Myślę po prostu, że panowie z Mr. Big skończyli z pop-rockowymi utworami i mogli pozwolić sobie na większą swobodę przy komponowaniu. W efekcie końcowym nowa płyta jest energiczna i żywiołowa, a kawałki takie jak "Around the World", “American Beauty" czy "Undertow" to prawdziwa kopalnia gitarowych riffów i zagrywek. Na szczególną pochwałę zasługuje Paul Gilbert, który pokazał swój kunszt oraz wszechstronność i popełnił moim zdaniem jedno z lepszych nagrań w swojej karierze. A solo z utworu "Still Ain’t Enough for Me" chyba na długo zapisze się w kanonie najlepszych rockowych solówek.
Najtrudniejsze zadanie przypadło moim zdaniem wokaliście - Ericowi Martinowi, który wywiązał się z niego bez zarzutu. Mimo wieku jego głos wciąż brzmi młodo i ma się wrażenie że od ostatniego nagrania minął najwyżej rok, a nie jak to miało miejsce - kilkanaście lat. Świetną robotę wykonał również Kevin Shirley który był producentem materiału, zresztą czego można się spodziewać po tak znakomitej osobie? Przypomnę tylko, że ten pan wcześniej produkował albumy dla czołówki wykonawców rockowych i metalowych, wśród których warto wyróżnić chociażby Led Zeppelin (DVD), Dream Theater, Iron Maiden czy Rush. Płyta jest świetnie zrealizowana - słychać każdy niuans brzmieniowy. Są również smaczki nadające nagraniom większej autentyczności oraz specyficznego, wspomnianego już wcześniej luźnego charakteru.
Zachwytów nad tym krążkiem jest, jak widać, całkiem sporo, ale zapewniam, że jest się czym zachwycać. Naprawdę dawno nie słyszałem tak dobrego hard rockowego krążka. Z czystym sumieniem mogę polecić tę płytę każdemu miłośnikowi rockowego grania (ale nie tylko!). Na koniec wypada jeszcze życzyć ekipie Mr. Big żeby kolejne ich nagrania były przynajmniej tak dobre jak to! Tak trzymać panowie!
Marcin Marcinkiewicz