O Ściganych od lat mówi się, że ciągle poszukują swojej drogi. Wrażenie to potęgowane jest dużym rozstrzałem stylistycznym zespołu i przynależnością do wielu środowisk muzycznych. Swoim rockowym debiutem fonograficznym "Nigdy więcej bluesa" jakby na przekór docenieni zostali szczególnie przez fanów tego gatunku, co zaowocowało licznymi występami na bluesowych festiwalach.
Kolejna płyta "Bez hamulców", utrzymana w klimatach ambitnego pop-rocka, zawierała już oznaki wyrazistości, choć dla wielu starych fanów zauważalna była jedynie zmiana stylistyki, przyjęta zresztą z dezaprobatą. Przyszła pora na zmierzenie się z najnowszym dziełem Ściganych, zatytułowanym "Spiritus Movens".
Promocja płyty zapowiadała głębokie nawiązanie do rockowej tradycji. Nie wiadomo, czy chodziło o tradycję związaną z pierwszą płytą zespołu, pozostaje to jednak bez znaczenia. Zapowiedź na stronie wytwórni i rockowy singiel dały wyraźne sygnały, że będziemy mieli do czynienia z albumem wypełnionym po brzegi klasycznym rockiem. Nic bardziej mylnego.
Owszem, promująca płytę "Ełyła" stwarza namiastkę reinkarnacji rocka z lat ‘60 i ‘70. Może w mało porywający sposób, ale z zachowaniem wszelkich zasad. Problem polega na tym, że znalezienie podobnych utworów na płycie graniczy z cudem. Okazuje się bowiem, że całość utrzymana jest w klimatach soft-rocka, albo jak kto woli - pop-rocka. Nie miałoby to większego znaczenia, gdyby nie fakt, że w tym gatunku Ścigani również nie potrafią się wykazać. Większość utworów wpada jednym i wypada drugim uchem, a po zakończeniu przesłuchiwania wszystkich trudno przypomnieć sobie jakąkolwiek melodię.
Parafrazując stary przebój Ściganych, "Niby razem, a jednak nie", o najnowszym albumie można by powiedzieć: niby fajnie, a jednak nie. Bo niby jest parę rockowych utworów, ale bez najmniejszego "pazura". Niby są dosyć dobre warunki wokalne i gitarowe lidera, a jednak w podkładach kompletnie nic się nie dzieje. Niby płyty się słucha, a myśli o czymś innym. Mimo wszystko wciąż czekam na kompletną płytę Ściganych, bo wierzę, że tych muzyków na to stać.
Kuba Chmiel