Najnowsza płyta brytyjskiej grupy Coldplay wywołuje sporo emocji u fanów i krytyków muzycznych. Z jednej strony jest bardzo chwalona, a z drugiej uznawana za przeciętną i sztampową. A jak jest naprawdę?
Jeżeli wykluczymy wszelki subiektywizm i na chwilę zapomnimy o wcześniejszych dokonaniach londyńskiego bandu, to płyta sama w sobie jest dość dobra. Musimy też zapomnieć o ogromnych kwotach idących na promocję muzyki Coldplay w zasadzie od początku istnienia tego zespołu. Muzycy właśnie dzięki temu stali się tak bardzo medialni, a to z pewnością pomagało im w osiąganiu kolejnych szczebli kariery. Niemniej jednak na początku Coldplay podbił serca Brytyjczyków, a później też Europejczyków i Amerykanów, stając się tym samym jednym z najbardziej rozpoznawalnych zespołów na świecie, bijącym rekordy w sprzedaży płyt.
Zawartość "Viva La Vida" to dziesięć nowoczesnych, przepełnionych eksperymentalnymi brzmieniami kompozycji stylistycznie osadzonych w szeroko pojętym nurcie alternatywnego rocka. Na pierwszy plan zdecydowanie wychodzi tutaj utwór "Violet Hill" - singiel promujący całą płytę, który wyróżnia się przemyślaną, zgrabnie skomponowaną harmonią i miłą dla ucha melodią wokalu. Niezły jest też "Lost" i "Death And All His Friends", natomiast utwór "Viva La Vida" ma szansę stać się kolejnym wielkim przebojem Coldplay. Warstwa techniczna najnowszego krążka stoi na stosunkowo niskim poziomie, ale pomysłowość muzyków z Londynu nadrabia braki warsztatowe. Myślę jednak, że nowy album trafi bardziej w gusta zagorzałych fanów zespołu, niż podbije serca nowych odbiorców.
Michał Pakulski