Brud. Wyznania gwiazd rocka cieszących się najgorszą sławą
Gatunek: Rock i punk
"Brud" ukazał się na rynku w 2001 i wywołał całkiem spory szum w amerykańskich mediach. Na tłumaczenie trzeba było jednak trochę poczekać. Wreszcie, dzięki wydawnictwu Kagra, każdy zainteresowany może osobiście poznać ’wyznania gwiazd rocka cieszących się najgorszą sławą’. Takim właśnie poddytułem opatrzono polskojęzyczną edycję książki. Biorąc pod uwagę zawartość "Brudu", całkiem trafnie.
Nie powiem, żebym był wielkim fanem Mötley Crüe, podobnie zresztą jak całego nurtu zwanego potocznie pudel-metalem. Kiedy na samym początku lat ’80 zespół święcił największe triumfy (przynajmniej muzyczne), ja zasłuchiwałem się tymi winylami, które były akurat dostępne na polskim rynku, na przykład za pośrednictwem Tonpressu. 'Moimi' gwiazdami byli wtedy Eddie Grant czy Shakin’ Stevens. Gramofon + płyta, i byłem kompletnie spacyfikowany, niezdolny do sprawiania jakichkolwiek problemów wychowawczych. Później gwałtownie przeskoczyłem na całkiem inne dźwięki, im bardziej brutalne, tym lepsze. Z całym, właściwym nastolatkom radykalizmem traktowałem Mötley Crüe jak totalne badziewie, najwyższy szczyt pedalstwa. Makijaże, natapirowane pióra i żałośnie beznadziejnie ciuchy w żaden sposób nie zgrywały mi się z wizerunkiem prawdziwego rockersa.
By sięgnąć po "Brud", nie tylko nie trzeba być jednak zagorzałym wielbicielem Mötley Crüe, właściwie można nawet nie kojarzyć ani minuty ich muzyki. Powód jest prosty - w miejsce tej kapeli można by wstawić prawdopodobnie dowolną inną rockową ekipę, która miała to szczęście (i nieszczęście zarazem) trafić na absolutny szczyt. Książka nie koncentruje się bowiem na artystycznym procesie tworzenia muzyki. Nie znajdziecie tu dokładnych informacji, jakimi gałeczkami kręcili w studio producenci ich płyt, ani nawet, na jakim sprzęcie grali muzycy. Nie dowiecie się szczegółów o trasach koncertowych ze wskazaniem wszystkich przystanków i supportów. Właściwie muzyka, choć jest katalizatorem wszystkich opisanych tu wydarzeń, znajduje się raczej na dalszym planie.
Podstawowym tematem "Brudu" jest obraz rockowej sławy oraz blasków i cieni z nią związanych. Mało jest książek traktujących o muzyce, które w równie bezpośredni sposób opowiadają o tym, co tak naprawdę oznacza być na topie i jak głębokie może okazać się bagno, które nieuchronnie wciąga niemal każdego śmiałka, który marzy o rockowym panteonie. Im wyżej się wdrapiesz, z tym wyższej wysokości lecisz w dół; "Brud" unaocznia to bardzo dosadnie. Obraz ten przemawia do czytelnika tym pełniej, że przedstawiają go główni bohaterowie wydarzeń. Autorami poszczególnych rodziałów książki są bowiem Nikki Sixx, Vince Neil, Mick Mars oraz Tommy Lee, czyli muzycy tworzący Mötley Crüe. Pojawiają się także wspomnienia Johna Corabiego, który przez pewien czas pełnił w zespole funkcję wokalisty, a także managerów zespołu. Rola Neila Straussa sprowadziła się jedynie do zebrania tego wszystkiego do kupy. Ten rodzaj wieloosobowej autobiografii sprawdził się znakomicie.
Jasne, że o tym, co tak naprawdę oznacza rock'n'rollowy tryb życia największych gwiazd, wiedzą choćby czytelnicy biografii The Rolling Stones czy Led Zeppelin. Książki te, siłą rzeczy, przedstawiają jednak wydarzenia postrzegane z zewnątrz. "Brud" cechuje nie tylko znacznie większą dosłowność przekazu w opisach ekscesów zespołu; introspektywna metoda przedstawiania wydarzeń dostarcza też dodatkowych informacji o przeżyciach głównych aktorów. I to z pierwszej ręki.
"Brud" potwierdza właściwie komplet stereotypów o rockowym żywocie. Kto będzie szukał w nim sensacji, z pewnością ją znajdzie. Seks we wszystkich konfiguracjach, panienki przed koncertem, w trakcie i po, imprezy z gwiazdami porno, wszelkie możliwe narkotyki w ilościach hurtowych plus hektolitry alkoholu. Pojęcie 'dekadencja' nabiera tu nowego wymiaru, choć trzeba przyznać, że (może celowo) największym freakiem okazuje się, okresowo tracący kontakt z rzeczywistością, Ozzy Osbourne. Jak mówi Nikki: "Byliśmy pewni, że doprowadziliśmy zezwierzęcenie do formy sztuki. Ale wtedy poznaliśmy Ozzy’ego." Chciałbym zobaczyć minę Sharon, po tym jak przeczytała w "Brudzie" o mężu wciągającym do nosa, z chodnika, przez słomkę sznur mrówek, które akurat miały nieszczęście znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i niewłaściwym czasie, a później zlizującego z tego samego chodnika... Daruję sobie szczegóły, co to było, kto chce, przeczyta sam.
Na drugim biegunie są z kolei liczne nieudane związki i problemy osobiste, utrata kontroli nad życiem, uzależnienia i próby ich zwalczenia, narkotykowe zjazdy kończące się hospitalizacjami, dojmujący głód narkotykowy, wypadki samochodowe (w tym i śmiertelne) wywołane jazdą po pijaku, wreszcie odsiadki w pudle. Muzycy nie mają większych problemów z opowiadaniem o wszystkich tych, często bardzo osobistych, kwestiach. Szczegółowy opis procesu umierania na raka Skylar - czteroletniej córki Vince'a Neila, jest naprawdę poruszający.
Czytelnik śledzi więc w "Brudzie" dzieciństwo i młodość członków Mötley Crüe, koniecznie z trudnymi relacjami na linii rodzice - dzieci (tu prym wiódł Nikki Sixx). Dalej, drogę na szczyt i późniejszy komercyjny upadek zespołu, gdy publiczność całkiem zmieniła front, odwróciła się od podobnego grania. Wreszcie, życie celebrytów, które wiedli, mimo że w zasadzie nie byli już zdolni do tworzenia wartościowych dźwięków. Wszystko to zaś opisane z odpowiednim dystansem i, co ciekawe, bez przesadnego wybielania się czy obwiniania o porażki wszystkich wokół. Niestety, pod koniec lektury (okres ’celebrycki’) tempo nieco siada, pojawia się za to nadmiar łzawego sentymentalizmu i opowieści rodem z telenoweli. Mam tu na myśli zwłaszcza związek Tommy’ego z Pamelą Anderson, zakończony czteromiesięczną odsiadką perkusisty. To jednak tylko drobiazg. Ogólnie rzecz biorąc, lektura bez wątpienia obowiązkowa. Ku rozrywce, ale i, a może nawet przede wszystkim, ku przestrodze.
Mötley Crüe - Brud. Wyznania gwiazd rocka cieszących się najgorszą sławą
Wydawnictwo Kagra
Tłumaczenie: Michał Kapuściarz
392 s.
Szymon Kubicki