Nie szata zdobi człowieka, ale fryzura na pewno! To jakże chybione przekonanie przyświecało znacznej liczbie rockowych wyjców w latach 80. ubiegłego stulecia. Potrząsając wyfiokowaną czupryną (the bigger, the better), frontmani kapel pokroju Europe, Motley Crue czy Poison, drąc japę do mikrofonu, wyśpiewali co najmniej kilka pamiętnych przebojów. Wraz z upadkiem ostatniego loka na podłogę zakładu fryzjerskiego, skończyła się era "metal-haira". I wtedy okazało się, że wokalista zespołu Bon Jovi, skądinąd najpopularniejszego spośród wszystkich hard rockowych bandów tamtych czasów, jest naprawdę przystojnym facetem! I żadna to ujma dla rockowej wiarygodności dokonań jego formacji. Dowód? Najnowsza kompilacja największych hitów Bon jovi, zatytułowana, jakżeby inaczej, "Greatest Hits".
Poprzedni zbiór najbardziej znanych piosenek zespołu z New Jersey ukazał się w 1994r. i co tu kryć, był prawdziwym testamentem osiągnięć kapeli, tak w sensie komercyjnym, jak i artystycznym. Płytę "Cross Road: The Best of Bon Jovi" wypełniały po brzegi same rockowe klasyki; w tę kategorię wpisały się też, o dziwo natychmiast, dwie nowe piosenki nagrane z myślą o tymże retrospektywnym wydawnictwie. Znakomita ballada "Always" po dziś dzień jest chętnie grana nie tylko przez stacje radiowe, ale i przez sam zespół na koncertach. Niestety żadnej z powyższych zalet nie można przypisać nowej składance Bon Jovi. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że mijającą dekadę zespół przegrał, dosłownie i w przenośni, niezłymi, ale nie wybijającymi się ponad zwykłą przyzwoitość utworami. Jasne, trafił się killer w postaci "It’s My Life", ale jedna piosenka sukcesu nie czyni. Jon Bon Jovi zapewne świadom tego faktu, zamiast płyty "Cross Road vol. 2" z numerami kapeli z lat 1995-2010, postawił na opcję "pół na pół" i tym sposobem album "Greatest Hits" zawiera wybór szlagierów z lat 80. i 90. oraz single z ostatnich płyt. Co ciekawe już samo w sobie, to że krążka "Bounce" nie reprezentuje nawet jeden utwór! Czyżby panowie aż tak wstydzili się tej płyty po zaledwie kilku latach od jej premiery? Bardzo prawdopodobne, podobnie jak prawdopodobna może być kiedyś niechęć zespołu do piosenek, jakie stworzyli z myślą o "Greatest Hits". Normą jest nagrywanie nowych utworów na wydawnictwa kompilacyjne i normą jest ich zwyczajowa niezadowalająca wartość artystyczna. "What Do You Got?" i "No Apologies" zupełnie przypadkowo prowokują pytanie do Bon Jovi: "Co macie chłopaki?" i serwują ich odpowiedź: "Ano niewiele, ale przepraszać nie będziemy".
Oczywiste niedostatki materiału z płyt od "These Days" po "The Circle" (ze wspomnianym pominięciem "Bounce") niwelują megahity pokroju "Livin’ On A Prayer" czy "You Give Love A Bad Name" i całościowo krążek "Greatest Hits" nie jest tak obciachowy, jak fryzura Jona Bon Joviego z początków kariery jego zespołu. Zespołu, który mimo upływu lat, zmieniających się trendów, wciąż gra, cieszy się niemałą popularnością i bywa wzorem dla młodych kapel. Choć z uporem maniaka polecać będę kompilację "Cross Road" jako wstęp do znajomości z Bon Jovi, to "Greatest Hits" niech będzie, zwłaszcza w swojej dwupłytowej edycji "ultimate", prezentem gwiazdkowym dla tych wszystkich, których korci czasem, by zdjąć garnitur i wrócić myślą chociaż na te kilkadziesiąt minut trwania płyty do czasów, gdy lokówka do włosów była przedmiotem codziennego użytku "każdego prawdziwego hardrockowego faceta".
Marcin Recko