Wokół Comy zawsze się działo dużo. Szczególnie ten rok był bardzo intensywny, zarówno dla muzyków, jak i dla kieszeni licznych fanów. DVD, anglojęzyczna wersja poprzedniej płyty, a do tego wydawnictwo symfoniczne i ogromna liczba koncertów. Można przebierać niczym w ulęgałkach. Czy przy takim wyborze można się pogubić? Można. A jak najnowsze dzieło łódzkich muzyków prezentuje się na tle innych wydanych w tym roku?
Występ z orkiestrą był ogromnym przedsięwzięciem. Piotr Rogucki wspominał ostatnio w wywiadzie dla Magazynu Gitarzysta, jak trudno było zebrać wszystkie czynniki do kupy, aby wykonać jeden koncert. Dlaczego w ogóle został on wydany? Czy zasadne było robienie takiego zamieszania dla właściwie dwóch wieczorów?
Moim zdaniem jak najbardziej. Owszem, w tym roku Coma zaprezentowała nam się z kilku różnych znano-nieznanych stron. DVD rozeszło się w ogromnym nakładzie. "Excess" na pewno znajdzie wielu nabywców. A pomiędzy tym wszystkim mamy album symfoniczny. Kawałki, które wszyscy znają, wykonane w nowych aranżacjach, czasami bardzo odmiennych od pierwowzoru. Mimo że Coma jest jednym z najczęściej koncertujących (i wyprzedających się!) zespołów, to cały czas zaskakuje.
Słuchając tego albumu, nawet bez posiadania wybitnego słuchu muzycznego można usłyszeć, iż wokalista nie czuł się wówczas najlepiej. Jednak z drugiej strony postanowił wyjść na scenę i dać z siebie wszystko. Pokazał, jak wiele znaczy charyzma, wyrafinowanie i umiejętność modulowania swojego głosu. Do tego sprytna zagrywka w postaci odśpiewania przez fanów najcięższych momentów, gdzie wyciągnięcie wyższych dźwięków w takim stanie, w jakim był Rogucki, mogło stać się mission impossible. Publika się cieszy, a i brzmi to bardzo dobrze.
Zawsze uważałam, iż klasę i umiejętności zespołu poznaje się na koncertach. W tych czasach zrobienie dobrej płyty nie jest żadnym problemem, natomiast zagranie dobrego koncertu już tak. Gdańskie wydarzenie było fenomenalnym widowiskiem, świetnym słuchowiskiem i, jak sądzę, fantastycznym przeżyciem zarówno dla fanów jak i dla kapeli. Na pewno nie bez znaczenia są umiejętności aktorskie Roguckiego. Wszystko razem daje mieszankę wyjątkową i zapadającą w pamięć.
Niesamowicie odegrana "Transfuzja" z nieco orientalnym wstępem i nieprawdopodobną energią, jak zwykle wyjątkowo nastrojowe "Sto tysięcy jednakowych miast" czy boskie "Spadam" potwierdzają umiejętności muzyków. Tak naprawdę na tej płycie nie ma złych kawałków, nudnych czy takich, które brzmią znacznie gorzej niż w oryginale.
Co ciekawe, orkiestra symfoniczna nie wybija się tu na pierwszy plan, raczej gra ramię w ramię z całym zespołem. Panowie nie dość, że nie dali się zagłuszyć takiej ilości różnorodnych instrumentów, to jeszcze całkiem ładnie z nimi współpracują. Nie ma tu kakofonii dźwięków, jest zgodna melodia i niesamowity efekt.
Myślę, że tę płytę warto mieć. Dla tych, którzy byli w Gdańsku lub w Warszawie stanie się ona świetną pamiątką. Ci, którzy nie mieli okazji zobaczyć tego widowiska na żywo, "Coma Symfonicznie" stanie się płytą, która pokazuje zespół w nieco innym świetle. Takie koncerty jak ten nie zdarzają się co tydzień, więc jeśli jest możliwość chociażby usłyszenia tego, to warto skorzystać. Oczywiście, na pewno znajdą się maruderzy, którym coś się nie spodoba, stwierdzą, iż jest to płyta zrobiona tylko dla kasy. Cóż, psy szczekają, karawana jedzie dalej.
Julia Kata