Stone Temple Pilots
Gatunek: Rock i punk
Mogłabym tkwić, w słusznym skąd inąd, przekonaniu, że legenda Stone Temple Pilots zamknięta została w albumach pokroju “Core" czy “No. 4" i ma nikłe szanse by z tak opiewanych szkatułek przedostać się dalej. Z drugiej strony mogę docenić fakt, że po niespełna dekadzie zespół funduje fanom nowy album, że Scott Weiland przy swoim trybie życia zdołał tego momentu dożyć i jak za starych dobrych czasów zachwycił słuchaczy swoim głosem. Krakowskim targiem, bez najmniejszych oczekiwań i nadziei na powrót do korzeni, kilka miesięcy po premierze postanowiłam tę płytę przesłuchać.
Szczerze mówiąc "Stone Temple Pilots" kojarzy mi się ze smakowitym daniem podgrzanym kilkakrotnie w mikrofalówce. Smakuje trochę mniej, ale wciąż smakuje. Zupełnie nie wybija się ponad kilka poprzednich albumów, ale wciąż bardzo dobrze się tego słucha.
Stone Temple Pilots nagrało płytę dość spokojną i subtelną, ale posiadającą lekkie tchnienie starszych albumów. Nie ma tu już ani krztyny niepokoju, który swego czasu lubiłam odnajdywać w ich utworach. Zamiast ostrego grania i mocnych gitar zespół serwuje nam sporą dawkę zabawy i melodyjności. Przy tym wszystkim ciężko nie zatęsknić za tak fenomenalnymi utworami jak "Creep" czy "Big Empty". Jednak to właśnie ballady, które zawsze najmocniej przyciągały mnie do Stone Temple Pilots, na tej płycie stanowią najsłabsze ogniwo, z którego wyłamuje się jedynie trącąca iberoamerykańskim klimatem "Samba Nova".
Całość, poza wspomnianymi wyżej balladami, okazuje się całkiem chwytliwa. Rozpoczyna się energetycznym i wpasowującym się w typowy klimat STP "Between The Lines", przechodzi przez wpadające w ucho "Hickory Dichotomy" czy "Cinnamon" by przy pozornie niewybijającym się "Hazy Daze" ponownie dać fanom szansę wspomnienia starych czasów. Na płycie nie zabraknie również możliwych do wychwycenia wpływów takich legend jak The Beatles, Led Zeppelin ("Cinnamon"), David Bowie ("First Kiss On Mars") czy AC/DC ("Fast As I Can"). Przyjemnie się tego słucha, co nie zmienia faktu, że do nowego materiału mam podejście pokroju "ani ziębi, ani grzeje", a najchętniej odsłuchiwanym utworem była, jest i będzie umieszczona w bonusach koncertowa wersja "Vasoline" pochodzącego z płyty "Purple".
"Stone Temple Pilots" jak dla mnie nie jest żadnym przełomem i raczej nie przyciągnie do zespołu nowych słuchaczy. Jednak wraz ze świetnym głosem Weilanda i wyróżniającą się grą basisty z pewnością ma dużą szansę zadowolić fanów, którym twórczość STP jest już dobrze znana.
Olga Kowalska