Bitter End

Guilty As Charged

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Bitter End
Recenzje
2010-08-11
Bitter End - Guilty As Charged Bitter End - Guilty As Charged
Nasza ocena:
9 /10

Pamiętacie czasy, kiedy w Nowym Jorku rządził Sick of it all, a Biohazard i Madball deptali im po piętach w ramach zdrowej rywalizacji? Sepultura była gdzieś pomiędzy "Arise" a "Chaos A.D.", a Machine Head przygotowywał się do wydania swojego debiutu? Ci, którzy pamiętają, bez zastanowienia sięgną po nową płytę ekipy z San Antonio. Inni mają okazję zabrać się w podróż do przeszłości.

Teksańczycy błysnęli wydanym w 2007 albumem "Climate Of Fear". Krótka, świetna płyta, odwołująca się do tego, co królowało w połowie lat 90-tych na scenach Nowego Jorku i nie tylko. Lirycznie była to ciekawa obserwacja kondycji współczesnego świata ("...seeing the world in a selfish race, what’s the point in trying to relate"). Nieco później, bo rok temu, można było zobaczyć ich na żywo w Warszawie. Potwierdzili wtedy drzemiący w nich potencjał. Amerykanie poruszyliby martwego, taką siłę ma ich muzyka w bezpośredniej konfrontacji ze słuchaczem. Zwłaszcza, gdy się rozpędzą. Przyznaję, że po tym wydarzeniu, to jeden z moich ulubionych - obok Trapped Under Ice - młodych bandów hardcorowych.

"Guilty as charged" muzycznie sytuuje się w pobliży debiutu. Wściekły, ale czytelny wokal, wyrzucający z siebie kolejne frazy, rytmicznie grający gitarzyści, potężne uderzenia perkusji. To jest hardcore z thrash metalowym brzmieniem i w tego typu graniu niewielu może się z nimi równać. Siłą tej płyty jest niezwykła dynamika, olbrzymia energia i intensywność. Płyta trwa około 30 minut, dokładnie tyle, by nie zmęczyć słuchacza. Mimo krótkiego czasu jej trwania, Amerykanom udało się zmieścić masę ciekawych tematów. Dzięki temu płyta nie jest monotonna. Hardcorowe patenty przeplatają się z trashowymi, czasem daje to niemalże apokaliptyczny klimat. Dodać potężne brzmienie i otrzymujemy iście wybuchową mieszankę. I te wokale, agresywne wokale Daniela Rosena, wspomagane przez gitarzystę Griffina Jarzonbka. Jarzonbek dysponuje bardziej brutalnym wokalem, dzięki czemu wzajemnie doskonale uzupełniają się z Rosenem.

Jeżeli chcecie dać upust negatywnej energii, jednocześnie nie robiąc sobie, ani nikomu innemu, krzywdy, ta płyta świetnie się do tego nadaje. Po raz kolejny Bitter End przenoszą nas w czasie, ale to nigdy mi się nie znudzi.

Sebastian Urbańczyk