Arjen Lucassen to wysoki Holender, który z przerażającą regularnością nagrywa długie, pięknie wydane koncept-albumy. Każdy szanujący się fan Dream Theater lub Shadow Gallery musiał słyszeć o Ayreonie - projekcie, który charakteryzuje się tym, że na każdej płycie wydanej pod tym szyldem śpiewa co najmniej kilku wokalistów, często dobrze znanych, jak: Bruce Dickinson, Fish, Andi Deris, James Labrie czy Mikael Akerfeldt. W przerwach pomiędzy płytami Ayreona pan Lucassen lubi nagrać coś, co traktuje jako odskocznię od swojego głównego dzieła.
Różne projekty mają różne nazwy i różne założenia. Tym razem Arjen postanowił nagrać płytę z jednym wokalistą. Przedsięwzięcie ochrzczono jako Guilt Machine - czas pokaże, czy będzie to projekt na jedną płytę, czy też przetrwa trochę dłużej. Skoro wspomniałem o wokaliście, czas przedstawić muzyków. Głosu użycza Jasper Steverlinck z belgijskiej grupy Arid, który wcześniej śpiewał już w Ayreonie. Na perkusji gra Chris Maitland, znany z Porcupine Tree, No-Man i Blackfield, a za sola gitarowe odpowiada Lori Linstruth - gitarzystka, ale też menadżerka i partnerka Lucassena. Całą resztę instrumentów obsługuje Arjen, czyli w tym względzie nic nowego.
Czym różni się Guilt Machine od Ayreona? Pytanie za sto punktów. Przede wszystkim nie jest to koncept-album. Teksty autorstwa gitarzystki (a nie, jak zwykle, Lucassena) można wprawdzie wpisać w jakiś wspólny zbiór, ale nie jest to historia z początkiem i końcem. Po drugie, muzyka jest trochę spokojniejsza, więcej tu przestrzeni kreowanej bez pomocy syntezatorów. Innymi słowy Guilt Machine jest trochę mniej "kosmiczny" niż Ayreon. Pierwszy utwór, "Twisted Coil", długo wprowadza hipnotyczną atmosferę zanim wreszcie pojawi się mocniejsze uderzenie. Podobnie zresztą zbudowany jest kolejny kawałek - "Leland street". Konkretny riff atakuje uszy dopiero w szóstej minucie...
Czy jest jeszcze coś, co odróżnia nowy projekt Lucassena od starego, dobrze znanego Ayreona? Hmmm... Nie. W zasadzie, mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że jedyną rzeczywistą różnicą jest wykorzystanie jednego wokalisty, zamiast rozpisywania piosenek na poszczególne głosy. Cała reszta, czyli długość utworów, melodyka, brzmienie jest nam już dobrze znane. Skoro o brzmieniu mowa - to jest właściwie najsłabszy punkt płyty. Przy czym - uwaga! - żebyśmy się dobrze zrozumieli. "On This Perfect Day" to płyta wyprodukowana świetnie i obiektywnie na nią patrząc, nie ma się do czego przyczepić. Jeśli jednak słyszało się wcześniej jakąś płytę Lucassena, to wiadomo co usłyszymy i tym razem. Ta sama ściana gitar, te same organy, ten sam syntezator i ten sam bas... Wyszło na to, że Arjen wypracował własne brzmienie i stał się jego zakładnikiem. Czepiam się? Pewnie, że się czepiam, w końcu nie ma dnia, żebym nie włączył jakiejś płyty Maiden albo AC/DC, a to są chyba królowie kopiowania własnego brzmienia.
Podsumowując - Guilt Machine to kawał dobrej, progresywnej muzyki i myślę, że żaden fan długich, pokręconych form nie będzie rozczarowany. Zwłaszcza słysząc riff z utworu "Perfection"...
Michał Osuch