Już na samym początku tej recenzji uprzedzam: debiut Dead Swans to nie muza dla każdego. A przynajmniej nie dla tych, co na co dzień karmią się zwykłym death metalem, czy patatajcami w stylu Iron Maiden i innej "wesołej" twórczości, której czas niewątpliwie już przeminął. Fani The Eyes of A Traitor, Architects, Bring Me The Horizon macie kolejny smakowity kąsek dla siebie. Nawet w nieco bardziej hardcore'owej oprawie, tej powiedzmy pierwotnej, choć wciąż w new schoolowym ubranku.
Zabawa z Dead Swans na scenie jak i pod nią, a nawet przed głośnikiem lub ze słuchawkami na głowie, to potańcówka tylko dla wytrwałych. Zespołem odnośnikiem będzie tutaj oczywiście Architects, które wyznacza trendy w UK, nie mniej jak i Bring Me The Horizon, ale dywagacje odnośnie tego kto i czy gra lepiej odłóżmy na bok. Wpływ Architects jest aż nader słyszalny. Zresztą, począwszy od debiutanckiego splitu z wyżej wymienionymi koleżkami, Dead Swans w swej nieskalanej "pięknością" twórczości gra po jednej i tej samej linii, z tą jednak różnicą, iż swe puzzle układają nieco inaczej od bardziej znanych kolegów. Młodzieży moja, Dead Swans to po prostu bardzo fajne granie wciąż do przodu, nie raz z połamaną rytmiką i dobrym, klasycznym wręcz pierdolnięciem w postaci umpa-umpa, lub umpa-pa-umpa-umpa!
Bas buczy aż miło, gitarowych zagrywek również jest co niemiara, o dziwo nawet z jakąś tam inteligentnie wplecioną melodią, ale o pedalstwie czy czystych wokalach nie ma tutaj jakiejkolwiek mowy. Kombinowanie i bycie progressive zostawmy innym. Konfrontacja z Dead Swans to jak starcie z rozpędzonym motorem. Rozjeżdża Cię szybko i praktycznie bezboleśnie. Więc zamiast bólu, odczuwamy przyjemność dokładnie po trzydziestu minutach czasu trwania tego albumu. A przyjemność ta należy do tych z gatunku oczywistych niźli wątpliwych. Ja jaram się w każdym razie niemiłosiernie. Mimo, iż jedyną wadą tego materiału jest monotonny, krzyk Nicholasa, można się w szybki sposób do tego przyzwyczaić. Jak na oficjalny debiut ten krążek brzmi aż nadto zajebiście. Nie ma co się oszukiwać, chce ich w Polsce. Chce poczuć ten bas, i bawić się w mosh przy ich breakdownach. Dead Swans nie bierze jeńców. Szkoda! Zobaczymy jak to będzie z nimi na Fluff Festival w Czechah. Ja tam będę, a Ty?
Grzegorz "Chain" Pindor