Powroty bywają różne. Stary kumpel czasami wraca po swoją zagubioną płytę, była ukochana wraca, żeby nam przypomnieć, jakimi jesteśmy frajerami, koszmarny sen o szkole wraca, by zrujnować nam noc... Ale bywają też powroty miłe - ba! - nawet bombastycznie miłe. Jest tak na przykład wtedy, kiedy po wielu latach na scenę wraca zespół, który kiedyś był fenomenalny, a teraz jest... fenomenalny i na dodatek dojrzały.
Z powyższego zdania łatwo wywnioskować, że ostatnia płyta Extreme - "Saudades De Rock" podoba mi się. I to bardzo. A teraz spróbuję wyjaśnić dlaczego.
"Star" - pierwsze sekundy płyty to charakterystyczny wielogłosowy zaśpiew i melodyka tak dobrze znana z poprzednich płyt Bostończyków. Zaraz potem słyszymy gitarę rytmiczną - tak gra tylko jeden człowiek - Nuno!
"Comfortably Dumb" - choć tytuł nawiązuje do Pink Floyd, to utwór jest z ogródka Audioslave. Kapitalna gra rytmiczna całej grupy i smakowite solo gitarowe.
"Learn To Love" - piosenka rozpędzona jak pociąg. W środku kapitalny, sprawiający wrażenie improwizacji fragment - znowu porywająca solówka.
"Take Us Alive" - czy Amerykanie mogą zapomnieć o country? Nie mogą, ale jeśli ma to być takie country, jak w tym przypadku, to jestem za. Wspominać o solówce?
"Run" - solidnie, choć bez tego numeru akurat bym przeżył.
"Last Hour" - pierwsza ballada. Wyżyny wokalne (dosłownie) i sporo czadu. Kawałek momentami przypomina Van Halen z czasów, gdy śpiewał tam Gary Cherone.
"Flower Man" - krótko i do przodu. Utwór do koncertowego szaleństwa.
"King Of The Ladies" - opowiada o tym, jak to człowiek na starość zaczyna coś niecoś rozumieć w temacie kobitek. Ciężki, pokręcony riff, "lepka" atmosfera, koncertowy klimat.
"Ghost" - druga ballada. Fortepian i falset Gary'ego na początek. Dobra harmonia, ciekawy aranż, pop-rock bez banału i obciachu.
"Slide" - wraca funk! Charakterystyczne wstawki gitarowe, pochody basu i gęste bębny. Rzetelnie, choć mnie nie porwało - jakby bez pomysłu na melodię. Solo urywa... to co trzeba.
"Interface" - najbardziej bezpośrednie nawiązanie do największego hitu Extreme - "More Than Words". Nie ma tej nośności, ale przyjemnie wycisza. Psychodeliczne solo na gitarze bardzo tu pasuje.
"Sunrise" - znowu blisko riffów Toma Morello. Niby nie ma się do czego przyczepić, ale ten kawałek mnie nie przekonuje.
"Peace (Saudade)" - "...czas na modlitwę" śpiewa Gary, więc wiemy, że zakończenie płyty czadowe nie będzie. I rzeczywiście - fortepian, stonowany śpiew, okrąglutkie solo gitarowe, taka ładna usypiaczka.
I tak właśnie wygląda ostatnie dzieło Extreme. Co mi się podoba ogólnie? Na pewno brzmienie - płyta jest bardzo surowa, brzmi bezpośrednio, sposób nagrania i zmiksowania przypomina płyty live. Kapitalna forma gitarowa Nuno (ale to w zasadzie norma), mocny wokal (choć niektórzy mogą narzekać na zbyt siłowe partie) i solidna i pomysłowa sekcja. Co mi przeszkadza? Troszkę bym tę płytę skrócił. Tak się jakoś w dobie kompaktów porobiło, że płyty są strasznie długie - niepotrzebnie. Czasami lepiej dać mniej, ale zachowując wyższą jakość. "Saudades De Rock" polecam bez wahania wszystkim gitarowym maniakom. Pozostali też się nie znudzą.
Michał Osuch