Choć podkarpacki Liver uformował się w 2020 roku, to można bez zająknięcia przyznać, że tworzą zgrany i zwarty kolektyw.
Grupa pod przywództwem gitarzysty, wokalisty i kompozytora Szymona Greli nie wydziwia, nie szuka nowych nut, ale sprawnie porusza się po znanych stylistyka kreśląc solidne, gatunkowe kawałki, które potrafią przykuć uwagę.
Można tu wyczuć sporo brzmień rockowej alternatywy lat 90, refren z „Big Bye Bye” to echa R.E.M., a „Brainwasher” też spokojnie mógłby znaleźć się w repertuarze którejś z dużych kapel tamtego okresu (poza tym dajcie się ponieść tej kapitalnej solóweczce!). Pościelowe country dodatkowo ogrzewane gościnnymi hammondami Tomka Drachusa potrafi pięknie rozbujać, podobnie jak przesympatyczny, rozmarzony „Someone” czy „Ocean Blue”, kolejny kawałek z przyjemnie poprowadzoną, prostą solówką gitary.
Brzmienie gitar mocno nawiązuje do alternatywnego rocka lat '90, bas Mirosława Greli i perkusja Roberta Winczowskiego tworzą solidną konstrukcję dla dobrych i wpadających w ucho melodii wyśpiewywanych przez Szymona Grelę. Dirty Sound Records wykręcili wcale nie najgorszy sound. Fakt, je to zaledwie dwadzieścia minut muzyki, czyli na dobrą sprawę jeszcze nie płyta długogrająca, raczej rozszerzone EP albo mini-album, ale i wystarczająca porcja dźwięków, by móc stwierdzić, że to przyjemne, gatunkowe, gitarowe granie. Bez spiny, mesjaszowania czy niepotrzebnej pretensjonalności.