Okładka trzeciego studyjnego albumu warszawskiego Inside Again sugeruje, że oto wrzuceni zostaniemy w sam środek onirycznego filmu noir. Tak mogłaby wyglądać Warszawa ze „Złego” Tyrmanda.
Autorem obrazów jest perkusista Inside Again, Artur Szolc, wcześniej współtworzący choćby kultowy, progresywny Annalist. Takich muzyków z papierami jest w Inside Again więcej. Grali między innymi w Benedek, Soulburners czy Experience. Natomiast „Nightmode” to zakończenie, zupełnie jak u Kieślowskieg, tryptyku kolorów. Po czerwonym „End of the Beginning” (2010) i białym „Songs Of Love & Disaster” (2012) przyszła kolej na czarny “Nightmode”. Zaczyna się od utworu „Sunset”, kończy zaś na „Sunrise” co sugeruje album koncepcyjny, aczkolwiek poszczególne kompozycje łączy jedynie fakt, że są to opowieści nocne.
Najprościej powiedzieć, że Inside Again grają atmosferyczny rock. Ale i trzeba dodać, że można tu znaleźć wątki zarówno alternatywy, metalu, progresji, art-rocka, a nawet muzyki gotyckiej, ambientu, elektroniki czy industrialu. Przykładowo „Sunset” zaczyna się industrialnym piskiem mającym obrazować zgiełk miasta, a „Sunrise” sączy się niespiesznie elektroniką i klawiszowymi, ambientowymi pasażami jak z Lunatic Soul. „Gasoline” uderza metalowymi gitarami a „Closer” rozpoczynają urokliwe partie fortepianu.
W utworach pojawiają się częste zmiany napięcia, niezłe solówki czy to gitarowe czy klawiszowe („Roads”, „Tonight”), a szczególnie dobrze brzmią momenty, w których swoje miejsce dostają perkusja i instrumenty perkusyjne (wyciszenia w „Roads” i „Liar King”). Raczej posępne zwrotki łączą się z urokliwymi, melodyjnymi refrenami tworząc wizję muzyki ogarniętej mrokiem, choć nie pozbawionej chwil uniesień. „Roads”, „Tonight” czy „Wired Heart” to świetne, pamiętliwe numery oczarowujące swoim hipnotycznym charakterem. Pojawiająca się tu i ówdzie elektronika dodaje tej muzyce kolorytu. Zresztą utwory są bogato zaaranżowane – na pierwszym planie oczywiście wokal i typowo rockowy skład, w tle zaś wspomniana elektronika, klawisze, a nawet dźwięki pozamuzyczne. Przy głębszym wsłuchaniu sporo można jeszcze w tej muzyce dostrzec.
Podobają mi się również te zadrapane, chropowate momenty głosu Michała Deptuły, który potrafi przejść też w delikatniejsze, bardziej liryczne tony bliskie wokalnej ekspresji Mariusza Dudy – podobnie jak Duda również i Deptuła płynnie przechodzi z powolnego wyciszenia delikatnego głosu do długich, unoszących się wokaliz. Zresztą wątki Riverside i Lunatic Soul powracają na „Nightmode” wcale nie tak rzadko. Mniej podobać się może akcent wokalisty, może nie najgorszy, ale czasem zbyt twardy – na pewno zbyt twardy by nie zauważyli tego ci, dla których językiem ojczystym jest angielski.
Inside Again na „Nightmode” to muzyka nocnego miasta unurzanego w onirycznych oparach, momentami nawet przeradzających się w koszmar. Zespół bez wątpienia stworzył na płycie kilka mocnych fragmentów, ale chwilami trochę tę muzykę gubiłem, gdzieś mi umykała, brakowało w niej przebojowości. Niemniej to wciąż solidna porcja atmosferycznego rocka od warszawskiej świty.