Spośród zespołów, które namiętnie i notorycznie wpychają kij w mrowisko, Łydka Grubasa wbija go najgłębiej, zresztą w przypadku olsztyńskiej formacji kij to mało powiedziane, oni mają drąga.
Na „Socjalibacji” siarczyste razy rozdawane są na lewo i prawo. Bez opamiętania. W tej furii może dostać się każdemu, bez względu na przekonania polityczne, religijne czy nawet kolor skóry. Oczywiście wszystko to pod płaszczem zgrywy i dowcipu, ale jednak ci, którym poskąpiono dystansu mogą się nielicho obrazić. Łydka nabija się z mody na eko („Nie jem nic”), w „Profesory” z wyznawców wszelkiego rodzaju teorii spiskowych (płaskoziemców, antyszczepionkowców, lewoskrętne witaminy etc.), z odzianych w szeleszczące ciuchy beneficjentów 500+ i ich Brajanków („Jola Patola”) czy wreszcie rozrywa na strzępy współczesne, żałosne dziennikarstwo oparte nie na faktach, a krzykliwych nagłówkach („Dziennikały”). W głównej mierze jest to jednak album poświęcony temu jak nasz światopogląd kreują social media i jak oddzielają one od „prawdziwego” życia („Ręce do góry”, „Nie mam zasięgu”).
Łydka Grubasa w swoich satyrach na nowoczesne społeczeństwo jest jak zwykle ostra niczym brzytwa, choć w przeciwieństwie do poprzednich krążków nie pada tu bodaj ani jedno przekleństwo. Zresztą panowie potrafią naśmiewać się i sami z siebie, bo chyba tak można odczytywać zamykający płytę „Grać utwory”, w którym pączkuje piękny manifest: „Przestańcie wreszcie! – powtarzam szeptem / Umarł Grechuta, a kultura razem z nim” – swoją drogą w utworze pojawia się świetna linia melodyczna jakby z – nomen omen - Grechuty wyjęta.
Tradycyjnie dla Łydki Grubasa całość jest miksem przeróżnych gatunków, gdzie dominuje rock i metal, ale są i wtręty folkowe (w „Szofer” na flecie gościnnie zagrał Marcin Rumiński z Shannon), reggae, rapowe, funkowe, gospel a nawet progresywne. Swoje trzy grosze dorzuca sekcja dęta zespołu Enej wprowadzając elementy bałkańskie, a sucharowe dowcipy opowiada nie kto inny jak Karol Strasburger. Tworzy to wybuchową, może wręcz chaotyczną mieszankę stylistyk, z której wyłania się jednak koherentna całość.
Łydka Grubasa ma przewagę nad podobnymi kapelami, bo oni są naprawdę pierwszorzędnymi instrumentalistami i nieustannie na „Socjalibacji” dają temu dowody. Na dodatek potrafią sprzedać ten swój rockowy cyrk w bardzo przebojowej i atrakcyjnej formie. Jasne, jest to przekolorowane, przejaskrawione, ale takie było założenie. Linie melodyczne i teksty zapadają w pamięć, choć momentami można się przyczepić, że już to skądś znamy i nie mówię tu o oczywistych nawiązaniach jak wtręt ze „Skrzypka na dachu” w „Jola Patola”, ale o takich melodiach, które skądś człowiek zna, ale nie bardzo pamięta skąd.
Przy obcowaniu z każdą kolejną płytą Łydki Grubasa trzeba jednak pamiętać, że to zespół raczej pastiszowy, operujący parodią, groteską, opierający się na dowcipie przekazu i formy. To zespół-mem tworzący muzyczną wersję „Świata według Kiepskich”. Może to sprawić, że będzie niezrozumiany przez tych, którzy w muzyce dostrzegają jakiś rodzaj misji czy uważają, że winna ona być wyłącznie sztuka wysoką. Trzeba więc szerokiej tolerancji muzycznej i wkręcenia się w konwencję, by Łydkę zaakceptować. Mnie „Socjalibacja” ubawiła po pachy zarówno tekstami jak i multigatunkową konstrukcją.