Hidden By Ivy

Inner

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Hidden By Ivy
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-12-23
Hidden By Ivy - Inner Hidden By Ivy - Inner
Nasza ocena:
7 /10

Pogoda nam mocno zjesienniała. Za oknem chłodne deszcze i nieprzyjemnie dmący wiatr. Coraz wyraźniej idzie na zimę. Dni są krótsze, a ciemne wieczory ciągnął się niespiesznie, leniwie. To dobry moment na nowy album białostocko-rzeszowskiego duetu Hidden by Ivy.

„Będąc dziećmi myśleliśmy, że dzisiaj będzie trwało wiecznie” – mówi wokalista Rafał Tomaszczuk opowiadając o płytowym następcy „Beyond” (2017): „Chcemy, aby płyta „Inner” zabrała słuchaczy lubiących dream pop i ghost rock w nostalgiczną i niepowtarzalną podróż”. Tomaszczuk wraz z instrumentalistą Andrzejem Turajem potrafią tworzyć klimaty. Pokazali to nie raz - Turaj chociażby pod banderą solowego projektu God's Own Medicine („Afar”). Prócz dream i ghost panowie sięgają również po obleczony w szare barwy progresywny pop, hipnotyczny trip-hop, zamglony dark wave, art-rock i new romantic, śląc jednocześnie delikatne ukłony w stronę sceny gotyckiej. Tu David Sylvan spotyka się z Blackfield, Cocteau Twins z Dead Can Dance, Talk Talk z Duncanem Pattersonem. I choć atmosfera jest zdecydowanie zamglona, stalowe chmury szczelnie okrywają niebo skutecznie oszarzając rzeczywistość, to jednocześnie są to dźwięki rozmarzone i przynoszące ciepło, kojące, budujące intymną atmosferę.

W porównaniu do „Beyond” nowy album jest na pewno lepiej nagrany, ale i bardziej stonowany i piosenkowy. Wybuchy emocji nie są tak pamiętliwe, choć wciąż ta muzyka nie jest pozbawiona przeszywających pięknem momentów jak choćby partie harmonijki Marcina Dyjaka w „The Rainmaker” w mistrzowski sposób odtwarzającej atmosferę z „Again” Archive czy deszczowa trąbka Michała Michota w kończącym album „Ghost of The Summer Past” dodatkowo upięknionym duetem Tomaszczuka z lubującą się w neurotycznym, niepokojącym industrialu Natalią Gadzina-Grochowską z Shagreen (odsyłam do recenzji jej debiutanckiego „Falling Dreams”).

Ujmujący jest też wybuch refrenu w „In Front of Us” czy rozpiszczane frazy gitary (choć można je było w miksie wyciągnąć trochę bliżej słuchacza) na tle podniosłych klawiszy w trip-hopowej, kontemplacyjnej „Rzece”. Są też dwa bardziej motoryczne, rockowe numery w duchu Blackfield i The Cure: „The Wonder Years” i „The Fall” – oba odpowiednio przyobleczone w nowofalowe konotacje. Trochę mniej podoba mi się surfujący „Pozwól zapomnieć” i nieco za bardzo rozmyty „The Bottom of the Sea”, choć ostatnia minuta tego drugiego to kawał świetnego art-rocka. Klimat całości burzy też nieco dwujęzyczność płyty, ale gdyby „Rzeka” się na „Inner” nie pojawiła, to byłaby rzeczywiście spora strata dla krążka, bo nomen omen jest to jeden z lepszych jej fragmentów.

Nowa płyta Andrzeja Turaja i Rafała Tomaszczuka to nostalgiczne pocztówki z widokami na zamglone krajobrazy oglądane z wnętrza ogrzewanego przez ogień w kominku pokoju. Płyta ujmująca szczerością, melancholią i bezpretensjonalnym liryzmem. Idealna na nadchodzące jesienno-zimowe wieczory. No i oprawa graficzna fizycznej wersji zasługuje na gromkie brawa.