Musieli czuć się tam jak w domu, bo był to szósty już występ płockiego Lao Che w Kostrzynie nad Odrą. Po raz pierwszy pojawili się tam w roku 2005, zaraz po „Powstaniu Warszawskim”, albumie, który wyważył im wrota do kariery.
Do dziś Lao Che uchodzą za jeden z ciekawszych rodzimych projektów muzycznych łącząc przeróżne style i gatunki z inteligentnymi tekstami pozostawiającymi pole do interpretacji i wcale nie ma niczego dziwnego w tym, że notorycznie dostają zaproszenie od Jurka Owsiaka. Trzeci koncert na Przystanku Woodstock doczekał się rejestracji i ukazał się w 2008 roku na DVD. Nawet dziś ten materiał potrafi przykuć uwagę żywiołowością i intensywnością, punkowym buntem oraz natężeniem brzmień. To spora różnica w stosunku do 10 lat młodszego „Live Pol’and’Rock Festival 2018”, który jest koncertem zdecydowanie dojrzalszym, bardziej kontemplacyjnym – mniej głośnym, a dużo mocniej hipnotyzującym i o gęstszym klimacie. Również Hubert Dobaczewski jakby dostojniejszy, stonowany i poważniejszy. Tylko odpowiadający za sample Mariusz Denst rusza się dokładnie tak samo żwawo, mimo że jest dekadę starszy.
Miejmy na uwadze, że najświeższym wydawnictwem z Kostrzyna Lao Che świętują swoje dwudziestolecie artystyczne, a gdzieżby lepiej obchodzić takie jubileusze jak nie na największym niebiletowanym festiwalu w Polsce, na olbrzymiej scenie, przy doskonałym oświetleniu i przed niezliczonym morzem ludzkich głów. Bo jeśli chodzi o realizację koncertu, to rzeczywiście wygląda to fantastycznie, podobnie zresztą jak praca ekipy odpowiedzialnej za wizualną warstwę DVD. Praca kamer nie nudzi, montaż jest odpowiednio dostosowany do dźwięków, a liczne ujęcia na tłum tylko dodają koncertowi wagi. Realizacja stoi więc na światowym poziomie.
Lao Che natomiast zaprezentowali się od bodaj najambitniejszej strony. Postawili na klimat koncertu, ze spokoju wyrywają jak zwykle zaangażowane krzyki Dobaczewskiego i nagłe wybuchy instrumentalistów, a tych na scenie jest całkiem spora ilość, wliczając w to saksofonistę Karola Gole (w Lao Che od 2017 roku). Pojawiło się sporo elektroniki i hipnotyzujących fragmentów, na tle których Dobaczewski wyśpiewuje kolejne wieloznaczne teksty – w większości można je interpretować przez pryzmat przemian politycznych i społecznych zachodzących w Polsce, o czym zresztą wspomniał również Jurek Owsiak w swoim podziękowaniu dla zespołu. Lao Che pozwolili sobie też na długie fragmenty instrumentalne choćby w świetnym „Sen a’la tren” gdzie jest sporo partii saksofonu, fletu czy klawiszy Filipa Różańskiego. Oszałamiające wrażenie zrobił również zamykający płytę „Govindam”, w studyjnym oryginale elektroniczny i synth-popowy, na koncercie pełen nerwu i życia, stanowi idealne zamknięcie tego kapitalnego występu.
Półtoragodzinne show upchano na dwóch płytach CD i jednej DVD oraz zapakowano w schludny digipack. Warto mieć.