The Hands Of Time
Gatunek: Rock i punk
Niemcy z The Picturebooks powrócili z nowym albumem i swoim firmowym, maksymalnie amerykańskim brzmieniem. A najważniejsze, że "The Hands Of Time" to najlepszy jak dotąd materiał duetu.
Technicznie rzecz biorąc "The Hands Of Time" jest już piątym albumem chłopaków, jednak sami muzycy wolą traktować go jako krążek numer trzy i datować rozpoczęcie działalności od wydanego w 2014 roku „Imaginary Horse”. To zresztą całkiem słuszne rozumowanie, bo to właśnie ów krążek nakreślił aktualne ramy brzmieniowe i surowe, minimalistyczne podejście duetu (wcześniej The Picturebooks tworzył jako trio) do komponowania muzyki.
W przeciwieństwie jednak do "Imaginary Horse" i jego następcy "Home Is A Heartache", które - w myśl garażowego etosu - wciąż borykały się z pewnymi brzmieniowymi niedostatkami, "The Hands Of Time" to już zupełnie inna historia. The Picturebooks nigdy nie brzmiał tak pełnie, soczyście i organicznie, a nawet - jak na wcześniejsze standardy Niemców - wręcz bombastycznie, jak teraz! A to wszystko przy zachowaniu większości dotychczasowych praktyk, takich jak na przykład nagrywanie piosenek we własnym garażu, całkowita rezygnacja z basu oraz talerzy z zestawu perkusyjnego Philippa Mirtschinka.
Duet ponownie pracował w motocyklowym garażu pod okiem Clausa Grabke - ojca wokalisty i gitarzysty Fynna Grabke, ale tym razem - jak twierdzą muzycy - nauczył się wykorzystywać studio jako trzeci instrument. I faktycznie to słychać. Podobnie jak nieco zmienione podejście do komponowania, z wykorzystaniem poszerzonego repertuaru instrumentów. Poza gitarą i perkusją w utworach usłyszymy więc pianino, dzwony rurowe, harfę, mandolinę, kotły, tamburyn oraz samodzielnie zbudowane instrumenty perkusyjne. Czasem są to smaczki, a czasem niezwykle ważne instrumenty, jak choćby pianino w "The Day The Thunder Arrives".
Dokładając do tego sound gitary Grabke, który momentami zbliża się do charakterystycznej ekspresji Scotta Holiday'a z Rival Sons ("Howling Wolf", "Tell Me Lies") otrzymujemy bardzo żywotny, doskonale skrojony album. Zresztą Rival Sons może tu stanowić pewien drogowskaz przy opisywaniu nowej muzyki Niemców, oczywiście mając na uwadze, że The Picturebooks wciąż grają znacznie bardziej surowo i korzennie. Nie bez znaczenia pozostają również gościnne parte wokalne Ninorty Coban oraz - uwaga! - samej Chrissie Hynde z The Pretenders, która świetnie ubarwiła utwór "You Can't Let Go". Inna rzecz, że Fynn Grabke może pochwalić się na "The Hands Of Time" najlepszymi partiami śpiewu w karierze.
Rezultatem tej wybuchowej mieszanki starego z nowym jest zamykający się raptem w 37 minutach zestaw 11 piosenek przykuwających uwagę od pierwszej do ostatniej sekundy. Utwory brzmią lepiej i pełniej, a jednocześnie duetowi udało się zachować swój charakterystyczny vibe. The Picturebooks grają tak bardzo amerykańsko, że chyba już bardziej się nie da. Właściwie ich amerykańskość i świeże podejście do tradycyjnej opartej na bluesie muzyki zza oceanu mogłyby zawstydzić samych Amerykanów.
Dzieje się tu niemało, choć "The Hands Of Time" ani na moment nie traci spójności. Rozpiętość stylistyczną materiału najlepiej obrazują choćby rozpoczynający krążek "Horse Of Fire" i umieszczony dokładnie w połowie "Electric Nights". Pierwszy, to zaśpiewana a cappella bluesowa pieśń przywołująca na myśl muzyczne tradycje głębokiego amerykańskiego południa. Drugi to największy przebój na płycie, niesiony rytmem bębnów hit nieodmiennie przypominający mi... Muse (jakkolwiek głupio nie zabrzmiałoby to porównanie).
Zresztą na wyróżnienie zasługuje tu właściwie każdy utwór, dlatego chyba będzie lepiej, jeśli po prostu odpuszczę sobie wyliczanki. Sami dajcie się zaskoczyć. "The Hands Of Time" to rzecz absolutnie obowiązkowa, która przynosi mnóstwo czystej radości. Możliwe, że w tym gatunku nic lepszego w tym roku już nie usłyszycie.