Black River

Humanoid

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Black River
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2019-04-12
Black River - Humanoid Black River - Humanoid
Nasza ocena:
9 /10

Muzycy Black River powrócili z black n’ rollową tarczą!

Wydany po dziewięcioletniej przerwie czwarty album kapeli pt. „Humanoid” okazuje się krwistym, znakomicie brzmiącym materiałem. To czterdzieści minut soczystego zasuwania na instrumentach i wokalach, będącego prawdziwym katharsis Black River. Nie kryją tego sami muzycy, reaktywowani w oryginalnym składzie, którzy tym krążkiem chcieli wyrzucić z siebie nagromadzony przez lata brud. Tak więc Black River na „Humanoid” nakłada filtr na coraz bardziej odczłowieczany świat, tworząc materiał o potężnej sile rażenia, który z miejsca powinien porwać fanów ciężkiej muzy.

Do tracklisty „Humanoid” weszło łącznie jedenaście kawałków, włączając w to numer dodatkowy, które charakteryzują się świeżym, dynamicznym brzmieniem. Ten krążek bez wątpienia przywołuje ducha black n’ rollowych czasów spod znaku Black River. Kapela serwuje drapieżne numery, gdzie granica pomiędzy hard rockiem i metalem jest płynnie przesuwana przez wyśmienitą sekcję instrumentalną. Materiał jest ciężki, ale dobrze wchodzi. Łatwo o wrażenie, że „Humanoid” to popis Arta i Kaya, którzy zachwycają kolejnymi riffami i odjazdami gitarowymi, a także efektownymi solówkami. Gitarzyści Black River nigdy nie byli w tak dobrej formie, czego dowodzi każda kolejna zagrywka sekcji gitarowej na czwartym albumie kapeli. Do tego dochodzi potężne perkusyjne wsparcie Daraya i wyrazisty bas Oriona. Sekcja instrumentalna, cytując nieco już wyświechtane określenie, nie bierze jeńców!

Tak oto kapela na instrumentach łamie kręgosłupy i zagryza swoich słuchaczy. Z powierzchni ziemi zmiatają petardy „Flying High”, „Humanoid”, „H. T. Angel”, „The Rebel”, „Abyss” i „Monster”. To Black River w potężnej, niekiedy wręcz opętanej formie. To już wykute standardy spod tego znaku, którego tyle lat brakowało na polskiej scenie rocka i metalu. To Black River. Marka, które rekomenduje się sama. Biczowanie dźwiękiem i recepta na przebrzmiały świat. Na krążku nie brakuje też charakterystycznego hardrockowego galopu („Q”), niekiedy momentów refleksyjnych i agresywnych przestrzeni („7”, „Revolution”), czy też barowego, zagranego nieco w stylu Motorhead zjazdu („World in Black”). Ta mieszanka musi wybuchnąć, jest niczym czterdziestominutowe szczytowanie, dowodzące nie tylko żywotności black n’ rollowego stylu Black River, ale i zapotrzebowania na taką muzykę na polskim rynku. Stempel na tym znakomitym materiale przebija utwór dodatkowy zatytułowany, a jakże, „R’n’R Hell”, bo choć żyjemy w poście, to piekło też istnieje.

Osobno o Taffie, bo jeżeli Black River brakowało na polskim rynku muzycznym, to tego jakże charakterystycznego, wybornego wokalisty brakowało wszędzie jak powietrza. Ileż frajdy daje Taff w tak wysokiej formie wokalnej! Tak jakby „Humanoid” był ukoronowaniem jego długiej drogi powrotnej do studia nagraniowego. Wokal to jedna z najważniejszych mocnych stron czwartego albumu Black River. To Taff w absolutnie nadzwyczajnej formie. Jego niektóre improwizacje wokalne zastępują wszelkie solówki gitarowe. Moc i energia!

Wyciągam więc z kieszeni paczkę papierosów, nalewam do szklanki whisky, siadam w niedzielne południe w parku, włączam „Humanoid” ile tam siły w głośniku i patrzę na reakcję otaczającego mnie świata. Jest nieźle. Black River lśni pełnym blaskiem, porywa oraz inspiruje. To renesans black n’ rolla. Powrót mistrzów swojego gatunku. Ogień!