Chwilę przed progresją może sześciu dźwięków składających się na motyw łudząco podobny do tego z „Perfect Strangers” grupy Deep Purple, w słuchacza uderzają potężna gitara i świdrujące gdzieś w tle organy Hammonda. Właśnie tak zaczyna się „Blues, Brawls & Beverages”, czwarty i najlepszy album w dyskografii Leash Eye.
Przede wszystkim ekipa nareszcie uwolniła się z kagańców brzmień southern i stoner metalowych. Oczywiście w żadnym razie nie pozbyła się tych wpływów zupełnie. Chodzi o to, że na poprzednich albumach Leash Eye byli przede wszystkim southern-stoner z różnorakimi dodatkami, które nadawały gatunkowego kolorytu ich brzmieniu. O najnowszym materiale można co najwyżej powiedzieć, że pobrzmiewają tu southernowe naleciałości, ale osobiście nie otworzyłbym przed zespołem już tak szeroko tej gatunkowej szuflady. A przynajmniej nie tak jak przed J.D. Overdrive, Death Denied czy Corruption – choć i ci ostatni są dziś trochę gdzie indziej.
Na nowym krążku Leash Eye wybrali drogę raczej podobną do olsztyńskiego Traffic Junky, czyli otworzyli się na inne wpływy, głównie klasyczne. Jasne, gitary są wciąż mocno zatopione w takiej estetyce: ciężkie, mięsiste, z południowoamerykańskimi motywami i piaskowym brzmieniem. Ale już nowy wokalista, Łukasz Podgórski, ma gardło zdecydowanie bardziej hard rockowe i heavy metalowe, takie w starym stylu, co też jest lekko zaskakujące, bo wywodzi się z thrashmetalowych Steel Habit i War-Saw. To zresztą mało istotne skąd wyrastają korzenie gardłowego, bo Podgórski jest na „Blues, Brawls & Beverages” rewelacyjny, potrafi bardzo dużo, ma w głosie i sposobie prowadzenia linii wokalnych pieprznego, niegrzecznego rock’n’rolla. Doskonale wpisał się w obecny styl Leash Eye, a jego demoniczne partie w „Twardowsky J.” to mistrzostwo.
Kto wie, czy o brzmieniu kapeli w chwili obecnej najmocniej nie stanowią jednak organy znanego chociażby z Exlibris Piotra Sikory. Hammondy raz to świdrują gdzieś pod płaszczem masywnych gitar, gdzie indziej buchają na pierwszym planie, by w jeszcze innym miejscu poprowadzić ładny motyw, a równie często odzywają się w partiach solowych. Zawsze brzmią smakowicie (jak to Hammondy!) i każdy kto w ciężkim graniu szuka muzycznych aluzji do klasyków w guście Deep Purple i Uriah Heep, ale na sterydach, tu będzie czuł się jak u siebie. Odnoszę wrażenie, że Sikory jest więcej niż na poprzednim "Hard Truckin’ Rock", a na pewno jego występ jest istotniejszy dla brzmienia. Dużo solówek dostał też Arek Gruszka – najbardziej spodobało mi się to, że partie solowe gitar w większości nie są przepuszczane przez wah-wah, czyli plagę w southernowo-stonerowym graniu. Gitarowe popisy są doprawdy świetne.
„Blues, Brawls & Beverages” to różnorodna płyta. W „Twardowsky J.” uderzają Black Sabbathowe riffy, „The Disorder” serwuje mielące gitary w guście Alice in Chains, „Bones” mocno nawiązuje do organowo-gitarowej estetyki Deep Purple, w „Planet Terror” zagra „teksański”, pustynny akustyk techniką slide, a „One Last Time” rozpocznie się organowym motywem jak bez mała „July Morning” Uriah Heep. A to nie koniec niespodzianek w najświeższym repertuarze Leash Eye, bo w „Lady Destiny” mamy chórki podniosłe, a w „One Last Time” napędzające numer, ten pierwszy zakończy się zresztą bardzo balladowo, natomiast „Furry Tale” to przecież napakowany sterydami bluesior. Nie zabrakło oczywiście archetypicznych dla Leash Eye rozpędzonych hard’n’heavy buldożerów w postaci „On Fire”, „Jackie Chevrolet” czy „Moonshine Pioneers”. Słowem – na „Blues, Brawls & Beverages” dzieje się dużo i dobrze, a to pozwala materiałowi nieustannie pozytywnie zaskakiwać słuchacza, co w estetyce zabetonowanego stoner metalu nie jest już możliwe. Dobrze więc, że Leash Eye tak szeroko otworzyli się na wpływy innych brzmień i gatunków.
Byłem wielkim fanem „Hard Truckin’ Rock”, bo już tamten album mocno dawał do zrozumienia, w którym kierunku zmierzają Leash Eye, ale „Blues, Brawls & Beverages” jeszcze mocniej zaznaczył muzyczną niezależność grupy i w ostateczności okazał się krążkiem lepszym, bo dynamiczniejszym i pełniejszym w muzyczne barwy. Doskonały hard’n’heavy!