Drugi duży album supergrupy Angel Du$t wylądował w odradzającej się jak Feniks z popiołów Roadrunner Records.
Ostatnie decyzje biznesowe tego niegdyś niezwykle cenionego, a przede wszystkim, wpływowego labelu powinny dać do zrozumienia, iż nowojorska wytwórnia nadal chce mieć bezpośredni wpływ na scenę. Dzięki nabytkom w postaci Code Orange, Turnstile, The Fever 333 czy bohaterom tego tekstu, wszystko idzie na dobrej drodze aby o Roadrunner Records i ich zespołach było bardzo głośno.
Nie bez kozery wspomniałem o Turnstile, gdyż jest to siostrzany zespół Angel Du$t, którego trzonem (w obu przypadkach) są muzycy pochodzącej z Baltimore formacji Trapped Under Ice. Jeden z największych hardcore’owych zespołów ostatnich lat okazał się być doskonałą wylęgarnią talentów na polu takich gatunków jak rock, post-grunge czy alternatywa (a to dzięki własnej wytwórni PopWig). W cokolwiek panowie by się nie zaangażowali, dostarczają prawdziwe muzyczne złoto. Nie inaczej jest w przypadku „Pretty Buff”.
Lwia część tego materiału przypomina dokonania popularnej w latach '90 grupy The Lemonheads i będąc szczerym, w odróżnieniu do kipiącego życiem i (jeszcze) punkową furią debiutanckiego „Rock The Fuck On Forever”, to właśnie to bardziej stonowane, barwne i pozytywne oblicze ma szansę pomóc grupie w osiągnięciu dużego, międzynarodowego sukcesu. Justice Tripp, wokalista i niekwestionowany lider zarówno Trapped Under Ice jak i Angel Du$t niejednokrotnie mówił, iż nie ma problemu z tym, aby grać muzykę, która będzie się podobać waszym dziewczynom. Coś w tym jest, ponieważ moja oszalała na punkcie kapeli niemal od razu po obejrzeniu klipów do „Bang My Drum” i „Big Ass Love”.
Panowie mają ogromny dystans i aż dziw bierze, że to mimo wszystko, na co dzień raczej wściekli hardcore’owcy grający u boku Terror czy Cruel Hand, a po godzinach fani łatwo wpadających w ucho piosenek. Cała premierowa dwunastka szybko stanie się waszym ulubionym soundtrackiem, i to najprawdopodobniej nie tylko wiosny, ale i zbliżającego się lata. Słoneczny, pogodny vibe „Pretty Buff” w połączeniu z naturalnym analogowym brzmieniem i całą masą chwytliwych refrenów (a nawet solówek na saksofonie!) uzależnia. Nawet w momentach, kiedy panowie wpadają na mielizny („Light Blue”, „Five”) puls utworów mimowolnie poprawia humor. Koniecznie złapcie ich gdzieś na koncercie. Może Open'er? Off?