Pinn Dropp

Perfectly Flawed

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Pinn Dropp
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-03-15
Pinn Dropp - Perfectly Flawed Pinn Dropp - Perfectly Flawed
Nasza ocena:
8 /10

Sformowany w 2015 roku, warszawski Pinn Dropp wydaje pierwszy w dyskografii długogrający krążek "Perfectly Flawed". Krążek zupełnie nieprzystający do statusu zespołu debiutującego.

Łączą w sobie romantyzm Marillion, brzmienie Dream Theater i emocjonalność IQ. Zdają się mieszać neoprogresję z progresywnym metalem pierwszej połowy lat '90, gdy do głosu doszły takie kapele jak Queensryche i wspomniany Dream Theater. Estetyką najbliżej Pinn Dropp do albumów "Imagines and Words" i "Awake", choć gitary nie mają w sobie aż tyle ciężaru, ogólnie zresztą Piotr Sym nie jest Johnem Petrucci, gra dużo prościej, ale i znacznie intensywniej emocjonalnie. Powiedziałbym, że to brzmienie charakterystyczne dla spokojniejszych numerów Dream Theater z lat '90. Te skojarzenia przywodzą przede wszystkim barwy klawiszy i znaczny udział pianina w budowaniu soundu, od razu przychodzi na myśl styl Kevina Moore'a. Również Mateusz Jagiełło ma takie momenty, że wokalnie zbliża się do barwy Jamesa LaBrie, wystarczy posłuchać chociażby początku ballady "Kingom of Silence", którą spokojnie można by postawić obok "The Spirit Carries On" Dream Theater. Takich powiązań z amerykańskim wokalistą będzie na krążku dużo więcej. Poza tym Jagiełło radzi sobie zarówno w śpiewie, jak i szepcie czy krzyku, choć ze wszystkich wykorzystywanych technik śpiewa najlepiej.

Również konstrukcja krążka jasno pokazuje, skąd Pinn Dropp czerpią wzorce. Trzy ponad dziesięciominutowe utwory, z czego numer tytułowy trwa dwadzieścia minut i mamy tu do czynienia z epicką suitą, pełną muzycznych barw, zmian temp i emocjonalnych fragmentów - mogłaby mieć bardziej zadziorny, pamiętliwy finał, ale to i tak bez wątpienia udana próba zmierzenia się z archetypiczną dla progresywnego rocka formą muzyczną. Musimy mieć przecież na uwadze, że to debiut. Poza tym dwuczęściowy kawałek "Fluorescent Dreamscape", oparta na pianinie ballada "Kingom of Sielence" i ośmiominutowe otwarcie w postaci "Significant Someone". Czy to aby nie Dream Theater powiedzieli kiedyś, że pisanie długich utworów jest dla nich o wiele prostsze niż czterominutówek?

Pinn Dropp nie pchają się w kierunku współcześnie definiowanego prog-metalu, są zespołem przede wszystkim progresywno rockowym, nieustannie łamią utwory (świetnie na tym polu radzi sobie sekcja Pawła Wolińskiego i Dariusza Piwowarczyka, ogólnie bębny brzmią kapitalnie!), serwują solowe popisy klawiszy i gitar, choć tych pierwszych jest tu zdecydowanie więcej i stanowią o barwności materiału warszawskiego zespołu. Muzycy nie boją się sięgnąć po brzmienia akustyczne, często biorą do ręki gitarę akustyczną czy muskają klawisze wspomnianego już wielokrotnie pianina. Jest to muzyka wielowymiarowa, misternie skomponowana i zaaranżowana, jestem pewien, że praca nad każdą kompozycją pochłonęła wiele tygodni dogrywania poszczególnych motywów - Piotr Sym odwalił tu kawał dobrej roboty. Jednak przy całym zróżnicowaniu muzyki Pinn Dropp, bogatych aranżach, "Perfectly Flawed" jest krążkiem trochę przeciągniętym. To ponad siedemdziesiąt minut grania i myślę, że pozbycie się z setlisty jakiegoś kwadransa wyszłoby płycie na dobre. W zaserwowanej wersji buduje uczucie przesytu, również rozbuchaną formą.

Nie przeszkadza to patrzeć na "Perfectly Flawed" jak na ambitne przedsięwzięcie wypełnione wartościową treścią. Przedsięwzięcie, które wypaliło, bo muzyka Pinn Dropp trzyma wysoki poziom kompozytorski i instrumentalny. Formalnie robi wrażenie nawet na tle światowego progresywnego rocka, śmiało więc pokazywałbym na zachodzie "Perfectly Flawed" jako kolejnego ważnego przedstawiciela polskiej sceny progresywnej. Może nie najoryginalniejszego czy brzmiącego jakoś wybitnie nowocześnie, ale na pewno udanego muzycznie. Mam nieodparte wrażenie, że ta grupa w przyszłości jeszcze namiesza w prog-rockowym tyglu.