John Garcia And The Band Of Gold
Gatunek: Rock i punk
Play it again, John.
Przeszło trzydzieści lat temu w kalifornijskim Palm Desert powstawała legendarna kapela Kyuss. To szmat czasu, którzy przetrwali tylko najwierniejsi fani pustynnego rocka, tacy, co słysząc słowa John Garcia, nabierają wypieków na twarzy. Są ku temu powody nie tylko ze względów sentymentalnych, bo król pustyni pozostaje w aktywności twórczej. Właśnie ukazał się jego kolejny album solowy zatytułowany „John Garcia And The Band Of Gold”.
Do nagrań John Garcia zaprosił muzyków znanych ze swoich ostatnich albumów. Gitarę obsadził Ehren Groban, na basie zagrał Mike Pygmie, zaś na perkusji Greg Saenz. Jest to więc wypróbowana ekipa, dobrze czująca pustynne klimaty, wokół których tworzy John Garcia. Warto dodać, że za produkcję krążka odpowiada Chris Goss, ten sam, spod którego ręki wyszły takie esencjonalne albumy jak „Blues For The Red Sun”, „Welcome To Sky Valley” , „...And The Circus Leaves Town”, a także liczne materiały Queens Of The Stone Age, Masters Of Reality czy The Desert Sessions.
Tak oto na nowym krążku Johna Garcii nie zabrakło charakterystycznego, nieco przybrudzonego brzmienia, nawiązującego do najbardziej energicznych numerów Kyuss. Już samo instrumentalne otwarcie „Space Vato” nawiązuje do fantastycznego numeru „Asteroid” z 1994 roku. Pamiętacie te czasy? To wyobraźcie sobie, że im bardziej zagłębić się w krążek „John Garcia And The Band Of Gold”, tym więcej odnajdziemy podobnych analogii do dziedzictwa Kyuss.
Zatem „John Garcia And The Band Of Gold” oferuje wyraźne pokłady piaszczystego rocka. Charakterystyczne motywy, dowodzone przez niezmordowanego Garcię, wyłaniają się w „Jim's Whiskers”. Utwór zwalnia i przyspiesza, tak jakby pod dyktando wokali Johna, który przypomina swoim słuchaczom o fantastycznym „Hurricane” z 1995 roku. Odlot! Zresztą nie inaczej jest w „Chicken Delight”, którego luz, akcentowany charakterystycznymi gitarowymi riffami, próbuje wprowadzić słuchacza do czasów „El Rodeo”, choć w tym przypadku chodzi przede wszystkim o swobodne, zaprezentowane na luzie podejście do muzyki. To pustynia i piach. Nikomu tu się nie spieszy.
Dalej, już w „Kentucky II”, poznajemy kolejne nawiązania do początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Kompozycja oparta na gęstym, pustynnym motywie, dobrze wpisuje się w standardy pustynnego rocka, czego nie brakuje też utworowi „My Everything”, choć w tym drugim przypadku John Garcia z ekipą nieco przyspieszają. Świetnie funkcjonuje tu współpraca Ehrena Grobana, Mike'a Pygmie i Grega Saenza, którzy przywołują wielkie wspomnienia na temat instrumentalnej twórczości Josha Homme, Scotta Reedera i Branta Bjorka. Zresztą sam Ehren Groban już nie po raz pierwszy okazuje się niezwykle sprawnym gitarzystą, na „John Garcia And The Band Of Gold” dowodzą tego choćby jego drapieżne motywy w „Lillianna”. Groban niejednokrotnie daje czadu!
Przy takiej ekipie John Garcia prezentuje ten poziom żywiołowości i zarazem refleksyjności, z którego przecież zasłynął. Do tego dochodzą niekiedy bardzo osobiste teksty, stanowiące ważną oś tej świetnej całości, na jaką składa się album. Można tu także odnaleźć dużo drapieżnego, jadowitego niczym pustynny tajpan grania, vide „Popcorn (Hit Me When You Can)”, czy też galopujący „Cheyletiella”. W zawartości albumu nie zabrakło też nietypowych desert rockowych struktur. Z jednej strony Garcia proponuje utwory niemalże recytowane („Apache Junction”), aby z drugiej wezwać Ehrena Grobana do ognistego zestawu riffów i kapitalnego solo („Don’t Even Think About It”) – w obu przypadkach utwory załamują się, prowadząc słuchacza do momentów refleksyjnych w stylu pamiętnych perełek Kyuss „Catamaran” czy „Whitewater”.
Album wieńczy refleksyjna, niemalże romantyczna kompozycja „Softer Side”, tak aby nadać krążkowi odpowiedniej rozpiętości wrażeń i emocji. W sumie więc spośród ostatnich nagrań Johna Garcii, właśnie tegoroczny album najbardziej nawiązuje do dziedzictwa jego kultowego zespołu. Każdy więc, kto lubi Kyuss i pustynnego rocka, odnajdzie w „John Garcia And The Band Of Gold” swoją mantrę, której przewodzi hasło: „Play it again, John”. To wspaniały hołd dla gatunku i dowód na żywotność kultu Johna Garcii.