Wiele jesieni musiało minąć, by Lorien wychylili się ze swojej nieobecności z porcją nowego materiału, na który prawdopodobnie już nie liczyli nawet słuchacze pamiętający zespół z okresu świetności.
Bo Lorien, który swój początek datuje na 1995 roku, a ostatnią długogrającą płytę "Czarny kwiat lotosu" wydał w 2002 roku, zniknął ze sceny na długie lata. Reaktywował się w 2013 roku, koncertował między innymi z zespołami pamiętającymi splendor polskiej sceny gotyckiej lat 90: Pornografią i Artrosis. I to właśnie z gotyckiego metalu wyrósł pierwszy Lorien. Piszę o "pierwszym", bo dziś grupa dryfuje chyba w nieco inne muzyczne rejony niż przez pierwsze 10 lat działalności, a przynajmniej to sugeruje ich najnowszy, trzeci album "Sny moje".
Zdaje się, że metalowe wątki zostały zamiecione pod dywan, Lorien postawili natomiast na mocno hipnotyczną sekcję, całą masę orientalizmów (przywoływanych zarówno przez wokale Ingi Habiby, jak i instrumenty akustyczne, w tym te Krzysztofa Szmytke: skrzypce i lirę korbową), a również wątki folkowe, nawiązania bałkańskie ("Miasto tonie"), a nawet prog i art-rockowe. Gitarom, jakkolwiek wciąż obecnym, przykręcono jednak przestery. Jasne, wciąż gdzieś tam gitara mocniej zaryczy, ale nie są to już tak potężne uderzenia akordów jak na "Lothlorien" (1998), gdzie wybijały się na przód sceny, tu skryte są na drugim planie, nadają utworom motoryki, dynamizują hipnotyzującą sekcję. Rzeczywiście mocniej grupa zagra bodaj tylko przy kończącym płytę "Stop wojnie". Zdaje się, że zespół poszedł w stronę tego co prezentował w tytułowym utworze z "Czarnego kwiatu lotosu", ale to brzmienie przez wszystkie lata dojrzało i zeszlachetniało.
Również konotacje gotyckie są mniej wyczuwalne. Prym wiodą wspomniane orientalizmy, choć Lorien nieustannie porusza się w klimatach oplecionych mrokiem, to na "Sny moje" ten pesymizm ma więcej odcieni i kolorów. Repertuarowo jest różnorodnie, choć zdecydowanie poziom zaniżają wszystkie trzy anglojęzyczne numery ("I don't", "Faith-healer" i "45") - raz, że kiepsko zaśpiewane językowo, dwa, że zwyczajnie nudne w odniesieniu do repertuaru polskojęzycznego. Na całe szczęście Inga Habiba wokalnych potknięć ma niewiele i w ostatecznym rozrachunku jest wraz z instrumentarium Krzysztoga Szmytke największą gwiazdą wydawnictwa. Oboje kreują nowe, współczesne brzmienie Lorien i budują charakterystykę krążka. Warto posłuchać.