Jason Becker

Triumphant Hearts

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Jason Becker
Recenzje
Grzegorz Bryk
2018-12-03
Jason Becker - Triumphant Hearts Jason Becker - Triumphant Hearts
Nasza ocena:
8 /10

Dla gitarowego świata nowa płyta Jasona Beckera, to prawdopodobnie jedno z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń artystycznych ostatnich lat. Jest to również rzecz podszyta dużo głębszą ideologią: wygrana woli nad fizyczną ułomnością i zwycięstwo pasji w starciu z ponurą rzeczywistością. Triumf serca.

Gdy w 1990 roku przystępował do nagrania albumu „A Little Ain't Enough” Davida Lee Rotha, Jason Becker stał u wrót gitarowego raju. Uznawany był za jednego z najwybitniejszych gitarzystów swojego pokolenia, a w zespole Rotha zastąpił samego Steve Vaia. To właśnie w trakcie pracy studyjnej nad „A Little Ain't Enough” Becker zaczął utykać, a chwilę potem zdrętwiały mu ręce. Nie wyruszył nawet w trasę koncertową z Lee Rothem. Diagnoza przerażająca: stwardnienie zanikowe boczne. Ta sama choroba, na którą cierpiał genialny astrofizyk Stephen Hawking. Dziś Jason Becker jest całkowicie sparaliżowany, nie mówi, nie oddycha samodzielnie. Ze światem komunikuje się dzięki urządzeniu sterowanym ruchem gałek ocznych (to właśnie z pomocą tego systemu Becker kończył swój ostatni studyjny album „Perspective” z 1996 roku). Na kolejny krążek z premierowym materiałem trzeba było czekać ponad 20 lat, ale wreszcie jest – „Triumphant Hearts”.

Otwierający płytę tytułowy numer daje zapowiedź tego, czym krążek będzie – fuzją symfonicznej elegancji i wzniosłości z przejmującymi gitarowymi frazami. To właśnie tu Jason Becker przedstawia się jako rasowy kompozytor potrafiących zaaranżować utwór na orkiestrę symfoniczną, zachowując przy tym przystępność melodii. Z pomocą przyszedł mu kumpel jeszcze z czasów Cacophony, Marty Friedman. Zagrał on podniosłą gitarową solówkę trzymającą się głównej melodii. W nagraniu wzięła udział również żona Friedmana – wiolonczelistka Hiyori Okuda oraz włoski skrzypek Glauco Bertagninim, i to chyba właśnie uduchowione, wirtuozerskie partie skrzypiec robią największe wrażenie w „Triumphant Heart”.

„Hold On To Love” otwiera przeszywające pięknem gitarowe intro ustalające całą linię melodyczną utworu. U podstaw miała być to zresztą kompozycja w pełni instrumentalna, ale Becker napisał autobiograficzny tekst, który w soulowym duchu fantastycznie zaśpiewał Codany Holiday. Ciarki na plecach pojawiają się, gdy Codany pełnym nerwu głosem śpiewa: „Nie mogę mówić ani grać // Lecz to ciało chce jeszcze wiele dać” („I can’t speak, I can’t play // But this flesh has much more to say…”). Numer utrzymany jest w klimatach soulu lat 90’ z elementami gospel (kapitalne chórki!), bluesa i R&B. Niesamowite wrażenie robi część instrumentalna, gdzie na tle gospelowych chórków splatają się genialne wokalizy Holidaya i mocno rockowa gitara. Do tego wspaniałego autobiograficznego utworu, prawdopodobnie najpiękniejszego na płycie, nakręcono wzruszający teledysk, w którym wykorzystano archiwalne zdjęcia Beckera szalejącego na scenie i zestawiono ze współczesnym wizerunkiem artysty. „Hold On To Love” to jeden z tych utworów, bez których świat muzyki byłby bardziej pusty i zastanawia tylko umieszczenie pod koniec albumu zupełnie zbędnego remixu Chucka Zwicky’ego.

Oparty głównie na orkiestrze symfonicznej „Fantasy Weaver” podkoloruje Jake Shimabukuro grający na ukulele. “Once Upon a Melody” to bez dwóch zdań numer wyjątkowy, synteza przeszłości i teraźniejszości. W utworze wykorzystano archiwalne gitarowe solówki Beckera jeszcze z czasów Cacophony, ale również partie zarejestrowane gdy miał zaledwie trzy lata. Całości elegancji dodają skrzypce. Podobne symfoniczno-gitarowe granie wybrzmi w „Magic Woman”, w którym kompozycję Beckera na wyższy poziom wyniosą partie Uli Jon Rotha i grającego na gitarze klasycznej Chrisa Brodericka w przeszłości występującego chociażby w Megadeth i Nevermore.

W mocniej rockowe rejony album zapuszcza się przy okazji trzech utworów. Na początek porządnie funkującego „We Are One”, będącego zapisem sesji sprzed 30 lat. Na tamte nagrania nałożono trochę współczesnych partii i wokale Stevena Knighta z kalifornijskiej grupy Flipsyde. Pamiątką po współpracy z Davidem Lee Rothem przy albumie "A Little Ain't Enough" został hard rockowy „Taking Me Back” (wyraźnie inspirowany „Aint Talkin' Bout Love” Van Halen) i soczysty blues rock „Tell Me No Lies”.

Plejada gości pojawia się natomiast w zaprezentowanej w dwóch wersjach kompozycji „River Of Longing” – w jednej z nich odpalają się Joe Satriani, Steve Morse, Guthrie Govan i Aleks Sever, w drugiej zaś rządzi Trevor Rabin i niesamowite fragmenty grane na gitarze akustycznej z rurką slide.

W „Valley of Fire” udziela się aż trzynastu gitarzystów, w tym choćby Joe Bonamassa, Paul Gilbert, Richie Kotzen, Steve Vai, Greg Howe i Gus G. – Becker nazwał ich „Trzynastką wspaniałych” nawiązując przy tym do kultowego westernu z lat 60 „Siedmiu wspaniałych”. Westerny to wielka pasja Jasona, w jednym z filmów zapowiadających album żartuje on, że gdyby był bohaterem „Brudnego, Złego i Brzydkiego” to prawdopodobnie byłby właśnie Brzydkim – zresztą jego drugie imię to Eli, na cześć Eli Wallacha, odtwarzającego postać Brzydkiego. Sam utwór rytmem i gitarami akustycznymi śle ukłony w stronę ścieżek dźwiękowych napisanych przez Ennio Morricone z czasów współpracy z Sergio Leone do jego spaghetti westernów z Clintem Eastwoodem. Właśnie na tym tle odpalają się kolejni gitarzyści, a wprawne ucho zaznajomione z poszczególnymi postaciami na pewno wychwyci kto właśnie szarpie za struny.

Jest na „Triumphant Hearts” przynajmniej kilka momentów wręcz monumentalnych, zarówno tych gitarowych, jak i symfonicznych, potężnych i przeszywających. Krążek nagrano z mocą, a pasja płynąca z dźwięków zaraża. Na dodatek płyta brzmi ciepło i fantastycznie. Dobre melodie, całe tony emocji włożone w wyszarpywane ze strun nuty – to olbrzymie plusy tego krążka. I można ponarzekać, że cover Dylanowskiego „Blowin’ In The Wind” całkiem fajny, ale i zupełnie niepotrzebny, podobnie jak remix „Hold On To Love”. Że „River of Longing” jest w dwóch wersjach, tak jakby nie potrafiono dokonać wyboru, która jest rzeczywiście wartościowsza. Spokojnie można było te utwory pominąć, tym bardziej, że płyta i tak jest długa, może nawet ciut za długa, ma prawie osiemdziesiąt minut. Ktoś może czuć się też zawiedziony, że nie jest to stricte gitarowe granie, że to płyta Beckera-kompozytora (pozostawiającego wiele miejsca chociażby niesamowitym na krążku skrzypcom, co jest zapewne owocem wciąż żywej fascynacji Niccolo Paganinim), a nie Beckera-gitarzysty. Chociaż ten argument wydaje się być zupełnie nietrafiony, biorąc pod uwagę, że Becker od ponad 20 lat nie może grać. Wszystko to są jednak przygany wynikające z naddatku niż niedostatków. W ostatecznym rozrachunku płyta jest niesamowita, pełna kolorów i przepięknych momentów.

Krótka uwaga do cyników – nie piszę o tym albumie z takim entuzjazmem, tylko ze względu na chorobę Beckera, uwierzcie, to jest tak po prostu dobra muzyka, choć nie ma co ukrywać, że w zetknięciu z biografią artysty wydźwięk „Triumphant Hearts” staje się jeszcze potężniejszy.