O warszawskim Poison Heart wiele mówi już sama nazwa, bo jeśli sięgnąć pamięcią do lat '90, to można sobie przypomnieć, że taki numer nagrali przecież Ramones.
Trop bardzo dobry. Rockowo, punkowo, rześko i bezkompromisowo - to kilka określeń, które mogą delikatnie zarysować stylistykę Poison Heart. Grają ciężej niż The Clash, momentami blisko im do hard rocka, ale zdecydowanie lżej niż Motorhead, choć trudno nie wyczuć na albumie motoryki rodem z zespołu Lemmy'ego (gitarowa zagrywka w "White Shoes" przypomina nawet "Ace of Spades"). Kiedy łapią flow to znać w ich gitarach punkowe oblicze Red Hot Chili Peppers, takie z epoki "Mother's Milk". No i oczywiście wspomniani już Ramones. To tak pokrótce, co w muzyce Poison Heart pobrzmiewa. Panowie grają po prostu punk'n'rolla w doskonałym wydaniu.
Ich trzeci krążek "Heart of Black City" przynosi nieco ponad 30 minut muzyki. Punkowy standard. Numery od 3 do 4 minut. Ale wystarczy już tych cyferek! Kiedy Poison Heart zaczynają grać, w głowie nie matematyka, a punkowa zabawa w rytmie nieustannie rozpędzonej sekcji i udanych gitarowych riffów - solówki zresztą też dają radę. Czasu na zaczerpnięcie tchu nie ma wcale, od samego początku "Heart of Black City" wsadza słuchacza na muzyczny rollercoaster prowadzony przez Jacka Bartona - faceta, którego wokal w paru numerach jest dla mnie wypadkową Joey'a Ramone i Glenna Danziga.
Mocnych punktów jest tu kilka. Na pewno singlowy "Big City", ciągnięty świetną gitarą "Prince of Scums", rewelacyjny w twardym wokalnie refrenie "Bittersweetness", "White Shoes" z motorheadowym riffem, no i "Wizardry" za fragment instrumentalny. Również oprawa krążka, trochę slashowo-gunsowa, robi świetne wrażenie. Minusy? Może trochę zbyt podobne kompozycje, przede wszystkim te oparte na estetyce punkowej - za mało tam zmiennych, wkrada się kompozycyjny schemat, melodie też jakby bliźniacze. Na całe szczęście album nie jest przeciągnięty i na dłuższą metę te kalki wcale nie męczą. Dodałbym też nieco tłuszczu i mięsistości do brzmienia krążka, ale to już osobiste predyspozycje.
"Heart of Black City" oferuje wszystko czego można oczekiwać od punk'n'rolla. Odrobina szaleństwa, buntu, bezpretensjonalnego gitarzenia i po prostu nieskomplikowanego grania porządnie podładowanego emocjami.