Działająca już przeszło dekadę kastylijska formacja Toundra wydała niedawno swój duży piąty album studyjny zatytułowany "Vortex".
Materiał nagrany na przełomie 2017 i 2018 roku w Cal Pau Recordings w Barcelonie i Ultramarinos Costa Brava w Gironie utrwala charakterystyczny styl zespołu łączący atmosferyczne post metalowe granie, progresję i specyficzne akcenty hiszpańskiej aury. Toundra potrafi być bardzo drapieżna, ale też czai się w jej muzyce sporo melancholii, tajemnicy i nietypowych wizji, które sprawiają, że trudno przejść obok kapeli obojętnie. Tym bardziej, że skład formacji od kilku lat nie ulega zmianom, co ma przełożenie na odpowiednią stabilizację, dającą dobry grunt do tworzenia tak interesujących albumów, jakim jest "Vortex".
Dzieło otwiera akustyczne intro, które nieomalże jak w magicznym rytuale, wprowadza do tajemniczego świata Toundry. Nie mija nawet kilka chwil, a gitarzyści Esteban Girón i David López, basista Alberto Tocados oraz perkusista Alex Pérez w utworze "Cobra" proponują serię mocnych, metalowych zagrywek. Kapela gra ciężko, choć nie zapomina o przestrzeniach. Dobry efekt tworzy bowiem gitara, która w solowej konwencji przedziera się tu przez szereg metalowych riffów. Do tego dochodzą świetne, odliczone jak w równym marszu, partie perkusji. Całość zaskakuje wielowątkową strukturą, licznymi zmianami tempa i, fragmentami, lekkością przywołującą skojarzenia z geograficzną tożsamością zespołu. "Cobra" dowodzi wszechstronności zespołu, który potrafi sprawnie łączyć metalowe brzmienie z refleksyjnymi warstwami dźwięku. Refleksyjność jest zresztą wpisana w muzyczną naturę zespołu, co dobrze oddaje kompozycja "Tuareg" - na wstępie niemalże zwiewna i eteryczna, w kolejnych partiach oparta na wibrującej strukturze ze świetnymi popisami sekcji gitarowo-perkusyjnej, a w finale zbliżona do metalowej ekstremy, by wreszcie w epilogu powrócić do subtelnego, przestrzennego klimatu. Bez wątpienia "Tuareg" stanowi jedno z najlepszych nagrań Toundry w jej dziejach. Wielowątkowość i żywiołowość tego utworu wymykają się prostym opisom recenzenckim.
Wśród wspaniałych popisów Toundry nie sposób też nie wspomnieć o "Mojave". W atmosferze zamkniętej świątyni hiszpańska kapela kreuje nostalgiczny, ale zarazem też i nieco mroczny klimat. Przez pierwszą część utworu instrumentaliści preferują klasyczne prog rockowe granie, aby w swoim stylu stopniowo przyspieszać i zaostrzać partie instrumentalne. W obecności słuchaczy "Mojave" zmienia się z tajemniczej prog rockowej celebracji dźwięku w prog metalową gonitwę riffów gitarowych i partii perkusji. Trzeba przyznać, że Toundra do perfekcji opanowała przechodzenie pomiędzy różnymi stanami muzycznej ekspresji. Jej aktualny styl jest jak utwór "Mojave" - bogaty, nieoczywisty, improwizowany i wielobarwny. Można tu się poczuć jak zawiłych korytarzach dźwięku. Tym bardziej, że wspomniana kompozycja otwiera przed słuchaczem jeszcze więcej pomysłów i nieoczekiwanych zmian. Efektowny finał okazuje się miksturą łączącą te wszystkie stany muzycznej wrażliwości Toundry. Do tego dochodzi znakomita "świdrująca" solówka gitarowa.
Na albumie znalazł się także przestrzenny, oceanicznie głęboki "Kingston Falls". Jego usypiający, niemalże idylliczny nastrój, odzywa się do słuchacza za pomocą magnetycznych partii gitarowych. W tym przypadku można żałować, że muzycy Toundry rozbili ten klimat znacząco przyspieszając i zaostrzając brzmienie, mniej więcej od połowy utworu, który w ten sposób stracił swój urok. Warto dodać, że zespół zaproponował też dwie miniatury, tj. romantyczną "Cartavio" oraz nietypowo współczesną "Roy Neary". Oba numery oddziela dystans maratoński. W pierwszym Toundra jest oszczędna, opiera się przede wszystkim na instrumentach akustycznych, zaś w drugim kapela gra bardzo intensywnie, angażując też do swojej muzyki grupę nowoczesnych patentów, które przy surowości stylu formacji wydają się zabiegiem dość zaskakującym, choć zapewne wpisującym się w przesłanie dzieła rozpoznawane na poziomie okładki autorstwa Frana Rodrigueza. Moim zdaniem łączy się tu świat stary, znany od pokoleń (pustynia) z wyobrażeniami na temat świata nowego, kosmicznego i zarazem okrytego przesądami (zaćmienie). Po tych światach - tytułowym wirze - podąża człowiek, łącznik starego z nowym.
Jakkolwiek by nie było - instrumentalną muzykę Toundry można wszak interpretować właśnie tylko na bazie grafik i instrumentów - to kwestie natury i jej eksploracji, łączenia korzennego brzmienia z przestrzennymi wizjami dźwięku, świadczą o tożsamości kapeli. Dobrze to podkreśla finałowy utwór, czyli rozbudowana kompozycja "Cruce Oeste". Stanowi ona w zasadzie podsumowanie tej muzycznej oferty, jaką swoim słuchaczom proponują Hiszpanie. Jest tu więc wszystko, czego można by po kapeli się spodziewać, tj. długie, malownicze pejzaże dźwiękowe, które uzupełniają metalowe oblicze zespołu. Toundra potrafi naprawdę mocno i ciężko zasuwać na instrumentach, co dzieje się także w "Cruce Oeste", aczkolwiek w pewnym nawiązaniu do intro albumu Toundra przywołuje też rytualne brzmienie, a także może nieco szerzej, niż na dystansie wcześniejszych utworów, eksploruje najbardziej subtelną warstwę swojej muzyki. Całość tego utworu można ostatecznie uznać jako zgrabne resume "Vortex".
W podsumowaniu recenzji mogę śmiało stwierdzić, że Toundra porusza się po dobrym szlaku twórczości muzycznej. Jest zespołem, który przemawia do słuchacza instrumentami, różnym ich natężeniem i zmiennym klimatem, tak jak w rzeczywistym muzycznym wirze, który tworzy album "Vortex". Naturalne brzmienie zespołu połączone z jego niezwykłą wrażliwością sprawia, że mogą pokochać go zarówno fani tradycyjnego rocka i metalu progresywnego, jak również osoby poszukujące w muzyce post metalowych popiołów. Toundra rozwija się z każdym albumem. Toundra poszukuje. Jej tegoroczne kompozycje sprawiają, że w tych poszukiwaniach kastylijska formacja zbliża się do nagrania dzieła absolutnie przełomowego. "Vortex" stanowi kolejny ważny krok w rozwoju formacji. Czy kolejny materiał stanie się owym przełomem?