O następcy wydanego przed piętnastoma laty "The Power To Believe", czyli ostatniego dużego albumu studyjnego King Crimson, słychać niewiele. Jednak licząca już pięćdziesiąt lat istnienia kapela nie pozostaje w milczeniu.
Jej koncerty pobudzają wyobraźnię, ekscytują i dowodzą żywotności Karmazynowego Króla. Legendarny londyński zespół skupił się więc w ostatnich latach - pomijając boxy i materiały best of - na nagraniach live. W ten fason wpisuje się trzypłytowe wydawnictwo zatytułowane "Live in Vienna".
Trwający dobrze ponad trzy godziny materiał stanowi zapis koncertu King Crimson zarejestrowanego jeszcze 1 grudnia 2016 roku w słynnym wiedeńskim MuseumsQuartier, przy czym trzeba zauważyć, że trzecia płyta wydawnictwa, poza koncertem w stolicy Austrii zawiera także zapis występów zespołu w Kopenhadze (utwór "Fracture"), Mediolanie, Rzymie i Florencji (...na raty "Schoenberg Softened His Hat"), Barcelonie i Marsylii (też na raty "Ahriman's Ceaseless Corruptions") oraz Antwerpii ("Spenta's Counter Claim"). O co chodzi z kompozycjami granymi na raty w kilku miastach? Trzeba by było otworzyć głowę inżyniera dźwięku odpowiedzialnego za miks "Live In Vienna" Chrisa Portera, aby się o tym przekonać.
Można też sięgnąć po "Live in Vienna", ponieważ wydawnictwo te zagadki rozwiązuje - wielowymiarowe połączenia pomiędzy utworami są niezauważalne, tak jakby muzycy King Crimson grali jednego dnia w jednym miejscu, zresztą poruszając się w mrocznym, owianym aurą tajemnicy klimacie. Taki jest King Crimson. Zagadkowy, wizjonerski, wytyczający nowe szlaki w muzyce. W sumie więc wartość trzeciej płyty wydawnictwa jest ważna. Ponad wspomnianymi zabiegami aranżacyjnymi kapitalnie brzmią tu utwory "21st Century Schizoid Man" i "Fracture", a pewną niespodzianką dla słuchaczy może być cover "Heroes" z repertuaru Davida Bowie, choć w mojej ocenie niekoniecznie ta kompozycja współgra ze stylem King Crimson.
Skupmy się teraz na dwóch pierwszych płytach albumu, będących przekrojowym opisem dziedzictwa legendarnego zespołu. Otóż tego grudniowego wieczoru na scenie w Wiedniu zaprezentowali się Robert Fripp, Mel Collins, Tony Levin, Pat Mastelotto, Gavin Harrison, Jeremy Stacey i Jakko Jakszyk. Stężenie esencjonalności i klasyki gatunku znalazło się więc na niewiarygodnie wysokim poziomie. Koncert wypełniony fantastycznymi improwizacjami wywołuje ogromne wrażenie. Większość utworów zaprezentowanych na "Live in Vienna" nie opiera się improwizacjom muzyków, dzięki czemu zyskują one nowy wymiar, stając się fantastycznymi wyobrażeniami na temat swoich oryginalnych studyjnych wersji. W ten sposób w zasadzie przy każdym utworze zagranym przez legendarną kapelę w MuseumsQuartier można by wywołać unikatowy zestaw wrażeń.
Mnie osobiście zachwyciły pourywane zjazdy instrumentalne w "Pictures of a City" z wielkiego "In The Wake Of Poseidon", a w nocną, bluesującą atmosferę wprowadził "VROOOM" z bardzo niedocenionego "Thrak". Porozciągane do granic możliwości są "The Letters" z albumu "Islands", "Cirkus" z "Lizard", czy także (a może przede wszystkim?) naładowane bluesem "Indiscipline" z "Discipline" i psychodelizujące "Easy Money" z krążka "Larks' Tongues in Aspic" (...podobnie zresztą jak "Larks' Tongues in Aspic, Part Two", choć tu miejsce psychodelii zajmują bardziej schizofreniczne, crimsonowskie klimaty). Skłonność do improwizacji muzyków King Crimson jest niewiarygodnym zjawiskiem. Ilość instrumentalnych wypuszczeń, solówek, czy też wszelkiego rodzaju "gitarowych połamańców", tak precyzyjnie odmierzonych przez Roberta Frippa i Jakko Jakszyka, musi robić wrażenie. Na dystansie tego potężnego materiału nie brakuje przepięknych partii instrumentów, a całość bez reszty pochłania w swej strukturze.
Na albumie znalazła się również skrócona o dwie minuty wersja "The Court Of The Crimson King", a do pewnego stopnia na skróty Anglicy poszli też w "Sailor's Tale", czy "Red". Być może nie nadawały się one do improwizacji, tak bardzo jak wcześniej wymienione kompozycje. W każdym razie biorąc pod uwagę inny utwór, odegrany niemalże jeden do jednego wobec studyjnej aranżacji, tj. "Epitaph" z legendarnego debiutu z 1969 roku, warto by zapytać: dlaczego ta kompozycja wciąż wywołuje tak wielkie emocjonalne poruszenie? Wydaje mi się, że "Epitaph" to jeden z punktów zwrotnych tego zajmującego koncertu. Brzmi bardzo w konwencji studyjnej, ale równocześnie zachwyca swoim wykonaniem i nieprzemijającym przesłaniem. Nieprzemijająca wydaje się także misja King Crimson - wybitnych wieszczów, aktualnie też i narratorów, przemian XXI wieku.
Warto również zauważyć, że na "Live in Vienna" umieszczono również utwory mniej znane, jak "Level Five" z 2001 roku, czy też wywodząca się z boxsetu "Radical Action to Unseat the Hold of Monkey Mind" kompozycja "The Devil Dogs of Tessellation Row", będąca perkusyjnym popisem drummerów King Crimson, tudzież mający swe miejsce we wspomnianej kompilacji "Meltdown". Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju autonomiczne wypuszczenia instrumentalistów w różnych częściach tego rozbudowanego wydawnictwa, które - jak sądzę - pozwolą dotrzeć do z trudem wyobrażonych możliwości muzyków King Crimson, a zarazem przybliżyć klimat koncertu sygnowanego dziś nazwą "Live in Vienna".
Trzeba pamiętać, że wiele nagrań studyjnych King Crimson nie było odpowiednio docenionych w swoim czasie. Szczególnie ostatnie dzieła w dorobku studyjnym kapeli - "The ConstruKction Of Light" i "The Power To Believe" - zresztą godnie reprezentowane w Wiedniu, były wielkimi materiałami, które przecież nie chciały przebić się w ogłupiającą epokę, ale raczej budować jej moralne podstawy. King Crimson zawsze odwoływał się do intelektualnych i duchowych możliwości słuchacza, stąd też pewnie wniknęło relatywnie niskie zainteresowanie wspomnianymi albumami kapeli na przełomie XX i XXI wieku.
Jednak dziś, w drugiej dekadzie XXI wieku, twórczość grupy wydaje się niezwykle aktualna. Schizofrenia ogarnęła świat, a relacje społeczne przestały istnieć w swym tradycyjnym wymiarze. O tym w dużej mierze opowiada wydawnictwo "Live in Vienna", będące niezwykle doniosłym, przekrojowym jeśli chodzi o dyskografię King Crimson, wiwatem na temat rocka progresywnego. Poza tym wszystkim ten koncertowy album brytyjskiej legendy to bardzo dobra jakość brzmienia, żywo reagująca publiczność, a także liczne niespodzianki podczas koncertu. Myślę, że to jeden z najlepszych albumów koncertowych, jakie mi przyszło usłyszeć w ostatnich latach.