Kariera Gazpacho nie nabiera rozpędu. Wcale nie musi. Dziesiąty duży album norweskiej kapeli dobrze wpisuje się w jej dotychczasową twórczość. Jest dziełem pełnym, logicznym i dającym słuchaczom szansę na głęboką refleksję.
Materiał zatytułowany „Soyuz” symbolicznie opowiada o misji kosmicznej Związku Radzieckiego pod nazwą Sojuz 1, w wyniku której śmierć w 1967 roku poniósł legendarny astronauta Władimir Komarow. Ta opowieść okazuje się pretekstem do rozważań na temat problemu egzystencji człowieka we wszechświecie. Kolejne utwory albumu oddają psychologiczne etapy misji radzieckiego kosmonauty, co w niezwykle wymowny sposób akcentują także wspaniałe grafiki Antonio Seijasa - aczkolwiek portret człowieka dryfującego w wadliwym statku kosmicznym może być także interpretacją człowieka współczesnego. Nasze życie, jak można wywnioskować z narracji zaproponowanej przez Gazpacho, często otacza wadliwość. Objawia się to w rozmaity sposób, czy to na poziomie wewnętrznych doznań, czy świata, który do nas dociera. Dryfujemy po życiu, niczym Komarow w przestrzeni, gdzie napotykamy problemy. Czasem spodziewamy się śmierci, choć próbujemy zapobiec jej nieuchronności. Czy więc, tak jak mówi „Soyuz”, każdy z nas w swoim własnym życiu prędzej czy później staje się Komarowem?
Krążek otwierają magnetyczne, głębokie dźwięki „Soyuz One”. Leniwy, klasycznie progresywny wokal Jana-Henrika Ohme rozkłada się tu na instrumentach muzyków Gazpacho, niczym gwiazdy na nieboskłonie. To wprowadzenie do albumu wpisujące się w wyborne standardy rocka progresywnego, dobrze oddaje klimat twórczości Norwegów. Trzeba tu jednak przyznać, że partie smyczkowe Mikaela Kromera w finałowej części utworu mogą wywołać niemałą konsternację – odważnie łamią nastrój utworu, aby wprowadzić się do następującego tuż po nim hołdu dla Muse pod postacią „Hypomania”. Gazpacho w rockowej histerii zaprezentowanej w tym numerze – changing, fading, disintegrating, making – osiąga przystępny, adresowany do szerokiego grona odbiorców styl. Brzmi bardzo jak Muse, porzucając na chwilę prog rockową klasykę, na której przecież kapela wyrosła. Tego typu eksperymentalizm w twórczości Gazpacho wygasa w kolejnym utworze. Skromna w instrumenty kompozycja „Exit Suite” oferuje słuchaczowi melancholijną balladę, napełniając go smutkiem i strachem przed przemijaniem. Pulsujące w tle instrumenty klawiszowe i nieśmiała gitara stanowią jakby soundtrack do starzejącej się duszy człowieka, tak zresztą jak śpiewa Jan-Henrik Ohme... the years are hurting me...
Z tej posępnej aury częściowo wyciąga wielowątkowy „Emperor Bespoke”. W jego strukturze, sprawiającej wrażenie nieco improwizowanej, muzycy Gazpacho, nie opierając się także smyczkom, tworzą dość niewinną narrację na temat ostateczności. Zbliżając się do interstelarnych dylematów na temat miejsca człowieka we wszechświecie Norwegowie proponują różne wypuszczenia instrumentalne, na czele których z gitarą wyłania się Jon-Arne Vilbo. Natomiast wokal Jana-Henrika Ohme nie zawsze zręcznie prowadzi przez różne dziwactwa w „Emperor Bespoke”. To zresztą utwór, który w dotychczasowym repertuarze wielowątkowych nagrań Gazpacho okazuje się pomysłem raczej nieskładnym i męczącym, niekoniecznie też pasującym do klimatu całej płyty. Niemniej wrażenie zacierają dwie kolejne kompozycje. W orientalnym klimacie słuchacza wita „Sky Burial”, będący dobrą prog rockową celebracją różnych geograficznych wpływów w muzyce Gazpacho, zaś „Fleeting Things” przypomina o wypracowanej już tożsamości zespołu - tak jak w otwierającym album utworze, tak również tutaj Norwegowie poruszają się po spokojnej przestrzeni, którą wypełniają liczne pulsujące instrumentalne gwiazdki, będące w tym przypadku grupą pięknych partii klawiszowych w wykonaniu Thomasa Andersena.
Kulminacyjnym momentem „Soyuz” jest trwający przeszło trzynaście minut „Soyuz Out”. Konstrukcja kompozycji w logiczny sposób nawiązuje do „Soyuz One”, co oznacza, iż nie stroni od głębokich, magicznych przestrzeni, sprawnie wpisujących się w standardy rocka progresywnego. Nie brakuje tu również tajemniczego, nieco demonicznego klimatu, a także – w odróżnieniu do „Soyuz One” – szybkiego, dynamicznego tempa. Kapela dowodzona przez Jana-Henrika Ohme stopniowo zamienia się we fragmenty świadomości Władimira Komarowa. W efektowne dialogi instrumentalne wdają się partie gitarowe, perkusyjne i klawiszowe, a całość ozdabiają akcenty elektroniczne. Kompozycja, jak przystało na wielowątkową strukturę, wieloma fragmentami zaskakuje. Bywa rockowa i drapieżna, choć w swym najważniejszym momencie tworzy niezwykłą kosmiczną przestrzeń, w której Ohme w zasadzie tylko nawołuje pierwszego Sajuza. Za jego głosem, mocno już rozśpiewanym, ustawiają się kolejno charakterystyczna gitara i marszowa perkusja. Całość tworzy piorunujące wrażenie. Nie będzie przesadą, gdy słuchacz „Soyuz Out” w swej wyobraźni spróbuje dotrzeć w te rejony, w których będzie widział siebie zawieszonego w interstelarnej rzeczywistości, daleko, daleko ponad ziemią, z której ledwo słyszalny głos woła w poczuciu niespełnienia misji... Soyuz one, hurry home, through your endless flight...
A może to nie ziemia woła nas do siebie? Czy Władimir Komarow jest tylko symbolem starzejącego się, pełnego niepokoju i nieaktualnego człowieczeństwa? Jakkolwiek by nie było, obie części utworu „Soyuz” okazują się najmocniejszym argumentem do sięgnięcia po dziesiąty album Gazpacho. To piękna, pełna bogatej symboliki, nagłych zwrotów akcji i świetnych zagrywek instrumentalnych, wizja współczesnego człowieka – zagrożonego i niepewnego. Epilogiem do albumu jest kompozycja „Rappaccini”, będąca pożegnaniem ze światem – tak w słowach, jak również w samym brzmieniu muzyki. To prog rock, który ma trochę wspólnego z post rockową popielą. „Soyuz” bez wątpienia dostarczy słuchaczom wielu niezapomnianych wrażeń, zatapiając się (wzbijając się?) w dylematy typowe w rocku progresywnym, którym tym razem przysłużyła się tragedia radzieckiej misji kosmicznej. Pod względem muzycznym to w przeważającej części muzyka magiczna, wymownie akcentująca doświadczenie i talenty twórców Gazpacho, choć inklinacje kapeli w kierunku eksperymentów i unowocześnienia stylu nieco tej progresywnej magii wytrącają.