Na siódmym albumie Godsmack Sully Erna woła: kiedy opadną popioły, powstaną legendy! To wołanie zbiegło się z jednym z najlepszych krążków w dyskografii kapeli, za jaki trzeba uznać „When Legends Rise”.
Wywodząca się z amerykańskiego Massachusetts kapela szczyt popularności osiągnęła na przełomie wieków, kiedy wydała takie albumy jak „Godsmack”, „Awake” i „Faceless”, czyli krążki płynnie balansujące pomiędzy hard rockiem, heavy metalem i nowymi, popularnymi wówczas brzmieniami. O sukcesie Godsmack zadecydował wyróżniający się styl zespołu, którego tożsamość budowali charakterystyczny wokalista oraz instrumentaliści nawiązujący do post-grunge'owego klimatu. Być może kapela nie wywołuje już takiego zainteresowania jak przed laty, ale swoje przetrwanie zawdzięcza właśnie owemu charakterystycznemu, konsekwentnie pielęgnowanemu stylowi. Dlatego też to, co najlepsze dziś w Godsmack, znalazło się na krążku „When Legends Rise”.
Siódmy album studyjny zespołu brzmi przebojowo i soczyście. Zawiera kolekcję jedenastu kawałków, które opierają się na sprawdzonych hardrockowych standardach, wchodzących co rusz w heavymetalową zadziorność. Znakomicie współpracuje sekcja gitarowo-perkusyjna, a wokal Sully'ego Erny brzmi tak jakby dopiero zaczynał karierę. W tym przypadku wyświechtane powiedzenie o człowieku starzejącym się jak wino sprawdza się idealnie, bo na swoje pięćdziesiąte urodziny ten kapitalny wokalista i gitarzysta zarejestrował porządne partie wokalne, a napisane przez niego utwory – w kilku wyjątkach przy współudziale innych muzyków – powinny ożywić w świadomości słuchaczy ducha porywającego Godsmack.
„When Legends Rise” to zatem dobre, energetyczne kawałki, pełne ostrych zagrywek i znakomitych wokali. Niektóre nowe numery kapeli z powodzeniem sprawdziłyby się na stadionach („Unforgettable”, „Say My Name”, „Let It Out”), wpisując się trochę w klimat niezwykłej popularności hard rocka na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. Tak oto charakterystyczny wokalista i zarazem gitarzysta rytmiczny, uzdolniony i ceniony w środowisku inżynier dźwięku i producent, a także ograna od lat kapela stanowią prosty i skuteczny przepis na rockową przebojowość. Tak jest w przypadku Godsmack, bo i Sully Erna się nie starzeje i instrumentaliści grupy świetnie się trzymają, a ręka produkcyjna Erika Rona sprawia, że zespół brzmi dziś naprawdę dobrze.
Trzeba tu zauważyć, że najlepiej brzmią kompozycje, które Erna napisał z multiinstrumentalistą, kompozytorem i producentem Johnem Feldmannem, bo zarówno tytułowy „When Legends Rise”, jak i zadziorny „Every Part Of Me” zachwycają nie tylko rockową świeżością, ale i gitarowymi odjazdami. John Feldmann to człowiek, który ma swojej biografii współpracę m.in. z Black Veil Brides i Disturbed, stąd jest żywą gwarancją idących w eter numerów. Ściany rozbija też znana przed premierą krążka kompozycja „Bulletproof” – tu z kolei Sully’ego Ernę wsparł nie mniej ceniony w środowisku Erik Ron, będący zresztą, jak wcześniej wspomniałem, producentem całego albumu. On współtworzył także kompozycję „Take It To The Edge”, czyli kolejny mocny akcent w dobrym stylu formacji. Grupę współtwórców albumu, niebędących na stałym etacie w Godsmack, zamyka Clint Lowery, który dołożył coś od siebie w utworze „Just One Time”. Ponadto Erik Ron i Clint Lowery współtworzyli także wieńczący album „Eye Of The Storm” o zdecydowanie najcięższym ładunku instrumentalnym na dystansie siódmego dzieła kapeli.
Na „When Legends Rise” znalazła się także wzruszająca ballada „Under Your Scars”, gdzie poza standardowym rockowym instrumentarium o sekcję smyczkową zadbały Zvezdelina Haltakova i Irina Chirkova. Całość materiału została więc napisana w sprawdzonej konwencji: seria mocnych hard rockowych numerów i ballada, które nowemu albumowi Godsmack powinny zapewnić uznanie. Kapela brzmi młodziej, niż rzeczywisty staż na scenie – nie traci przy tym doświadczenia, ale zyskuje buntowniczy charakter. „When Legends Rise” to kawał porządnego grania, które zachwyci wszystkich fanów hard rocka.