Do grona zaskoczeń w 2010 roku zaliczam nowe wydawnictwo Godsmack. O tym zespole zapomniałem po wydaniu "Faceless", na którym to albumie aż trzy utwory przypadły mi do gustu. "IV" przesłuchałem z obowiązku i do tej pory żałuję... Tymczasem "The Oracle" to powrót tego z lekka zapomnianego już zespołu do wybornej formy.
"IV" nie przypadło mi do gustu z prostego powodu. Muzyka Godsmack sflaczała, straciła pazur na wspomnianym albumie. Nawet nie było tych pięknie chwytających za ucho chorusów, którymi tak mamiły poprzedniczki. Sully tez już nie wył z tą samą opętańczą mocą. Dlatego nawet nie wyczekiwałem newsów o dacie premiery nowego wydawnictwa Amerykanów. Oj, to był błąd. "The Oracle" to płyta świetnie zbalansowana między rockowymi a metalowymi zapędami Godsmack.
Już pierwszy z rzędu singlowy "Cryin' Like a Bitch" zaskakuje in plus. Jest żwawy, rześki, jawnie nu-metalowy. Wiem, wiem, dla wielu nie będzie to argument, ale ja tam tęsknie za tamtymi czasami przełomu wieków, gdy w MTV leciał Korn i Slipknot a nie tylko Beyonce i Lady Gaga... Potem jest jeszcze lepiej. Taki "War and Peace" zaskakuje doładowaniami mocy a zarazem skręcaniem pod stoner. Chociaż tę drugą ciągotkę Godsmack wykazywał już lata temu, teraz lepiej jest to wkomponowane w nutki. Jeśli chodzi o to pierwsze, moc, wypizg, zwał jak zwał, to rzecz jasna nie jest to już takie szarpanie nerwów jak przy np. "I Fuckin' Hate You", zespół ten za bardzo już spiłował kły, ale gruboziarniste gitary i tak potrafią porwać w niekontrolowane rzucanie głową. "Love-Hate-Sex-Pain" zaskakuje ciekawym klimaceniem. "What If?" to kolejna próba wbicia przez Godsmack swojego stylu w bardziej południowe brzmienia, całkiem udana zresztą, podobać się może gra gitar w tym kawałku. I tak mniej więcej ten album wygląda do końca. Niekiedy środek ciężkości przesuwa się w stronę rocka, niekiedy metalowy diablik siedzący Godsmack pod skórą daje o sobie znać. Jest sporo chwytających za ucho refrenów, parę udanych solówek i bardzo wyluzowany klimat. Niektórzy mogą narzekać, że brak starego ducha zespołu, ale jeśli tak ma wyglądać muzyczna ewolucja Amerykanów to jestem za.
Cóż, przyznaje, Godsmack na "The Oracle" Ameryki nie odkryli. Tak właściwie nie odkryli nic, ale dali mi kawał dobrej rozrywki. Godsmack to nie jest zespół, który szuka niesamowitych rozwiązań i pragnie re-definiować gatunki muzyczne. To zespół na porządną imprezę, prosty, łatwy i przyjemny a przy tym z przytupem. Tak jak na poprzednim albumie panowie chcieli wpuścić trochę więcej rockowego klimatu i im nie wyszło, tak teraz udało im się to perfekcyjnie. Siódemka jak najbardziej zasłużona.
Grzegorz Żurek