Lata płyną, zmieniają się ludzie i sposób ich życia, a Glaca wciąż trafnie i dosadnie opisuje otaczającą nas rzeczywistość. Ognistym słowem i wyrazistą muzyką, tak jak na krążku „Zang”.
Glaca to wyjątkowy artysta. Nie tylko jeśli chodzi o jego wielokulturowe pochodzenie, dużą ekspresję i mocny wokal, ale również o to, iż dziś jest żywym muzycznym łącznikiem brudnego polskiego rocka przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, a nowoczesnymi formami XXI wieku. To przecież on płonął jak książka, upominał się o godność i dość pesymistycznie zapowiadał koniec wieku. Jego proroctwem był również czas ludzi cienia. Tym cieniem stała się sieć. Pod jej przykryciem – w strumieniach cyfrowych danych – powstał album „Zang”.
Pierwszy album solowy Glacy (…jakkolwiek by to nie brzmiało) to kawał dobrego grania. Glaca nawiązując do trzech ostatnich krążków Sweet Noise i materiału wydanego pod szyldem My Riot łączy więc tu różne gatunki muzyki: rock, metal, elektronikę i hip hop. Artysta proponuje mocne i energetyczne kawałki („Oni przyszli”, „Nie oddamy im krwi”, „Czas Ludzi Słońca”, „Życie takie jest”, „Tobie”), w których niczym w wybuchowej mieszaninie łączą się kapitalne riffy gitarowe Tomasza „Magica” Osińskiego, mocne beaty i efekty, a nade wszystko wokal, który pomimo upływu lat wciąż jest piekielnie aktualny. Kto dziś potrafi po polsku tak dołożyć do pieca jak robi to Glaca? W sumie więc na „Zang”, w otoczeniu naprawdę dobrze zrobionej muzyki, wciąż najważniejsze wydają się słowa. One nadają sensu temu albumowi. One – słowa! – sprawiają, że za Glacą pójdą kolejne pokolenia wkurwionych ludzi.
Buntowniczy charakter płyty to nie wszystko. Okazuje się, że na krążku można odnaleźć nieco lekkości, tak jak w kompozycji „Dziwny świat”. Muszę tu przyznać, że w wiosennym wydaniu Glacy jeszcze nie słyszałem – to wrażenie jednak szybko rozbija się o mocne riffy gitarowe i surowe elektroniczne patenty, zaledwie powracając w refrenach do motywu zasygnalizowanego we wstępie. Na krążku wystąpiło też wielu gości. Wciąż znakomicie układa się współpraca na linii Glaca – Peja, o czym świadczy balansujący na granicy rocka i hip hopu utwór „Życie i samotność”. Pięknie brzmią też wokalizy Anny Patrini w spopielonej balladzie „Klątwa”, zaś głowę urywa wariacja na temat „Krakowskiego spleenu”, czyli kolaboracja Glacy z Korą w utworze „Człowiek”. Na „Zang” pojawiają się także m.in. Marta Podulka i szeroki zaciąg polskich muzyków wywodzących się z różnych nurtów. To podkreśla wielogatunkowy klimat albumu. To także świadectwo oryginalności i przecierania nowych szlaków przez Glacę.
Trudno też nie wspomnieć, że dwa razy na basie czaruje tu Justin Chancellor („Oni Przyszli”, „Wizja”), a w rozszerzonej wersji krążka pojawia się m.in. miks pierwszego wymienionego utworu, który wykonał Danny Lohner. Całość więc napisana jest wielkimi literami. Nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ już sam Glaca – szczególnie w połączeniu z Osińskim – stanowi gwarancję szczerej, pozbawionej kompromisów i wybuchowej muzyki. On sam nie boi się także poszerzać swojej skali eksperymentów, czego najlepiej dowodzi oparta na nietypowej strukturze kompozycja „Wilk”. Zresztą nietypowości znalazło się tu mnóstwo. Glaca będzie więc za ten album krytykowany, wiele osób będzie rzucać w niego kamieniami i krytykować jego szerokie muzyczne horyzonty, tak bardzo pojemne, że mieszczą się w nich rock, metal, elektronika i hip hop. Taki los przecież czeka wszystkich Lutrów muzyki.
W każdym razie w przypadku takiego zawodnika jakim jest Glaca, kategoryzowanie, zawężanie muzyki do etykiet, mija się z celem. On sam tworzy dźwięki, które wypływają z jego serca i duszy. Wartości, których broni ten człowiek – zarówno te w muzyce, jak również w filozofii życia – są tak bardzo mocne i trwałe, że wytrzymają każdą krytykę. W mojej ocenie, doświadczonego przeszło trzydziestoletnim życiem człowieka, „Zang” to korona w artystycznym curriculum vitae Glacy. Kawał dobrego, zaprezentowanego na wielu muzycznych szerokościach grania, w którym słowa są w stanie zburzyć każdy mur. To Glaca niemalowany, doświadczony, mądry artysta. To słowa, które żyją.