To kolejny powrót po wielu latach milczenia kapeli, o której było naprawdę głośno i która sporo na rodzimym rynku osiągnęła.
Szczecińska formacja Moonlight powstała w 1991 roku i całkiem sprawnie radziła sobie do roku 2007, kiedy zawiesiła działalność w niezbyt przyjaznej atmosferze. Te lata przyniosły dziesięć studyjnych krążków, koncert na antenie radiowej Trójki w Muzycznym Studiu im. Agnieszki Osieckiej, występy przed Deep Purple, Pendragon, Anathemą czy Mercyful Fate. Później były lata milczenia i reaktywacja w 2015 roku, ponownie z autorem większości kompozycji Danielem Potaszem w składzie, który odszedł z grupy jeszcze w roku 2002, ogłaszając koniec jej działalności. Moonlight jednak jeszcze przez parę lat ciągnęli ten wózek bez niego.
Można śmiało powiedzieć, że wydany po jedenastu latach studyjnego milczenia krążek "Nate" to nowe rozdanie szczecińskiego bandu. Gitary odstawiono w kąt, Marek Pokorniecki sięga po nie bardzo rzadko, niemal gościnnie; wpływy gotyckie wciąż są wyczuwalne, ale już nie tak jak dawniej, pozostały po nich jedynie ulotne mgiełki. Moonlight zrezygnowali również z perkusji, wspomagając się automatem. W nowym materiale skrzy się natomiast od elektroniki, sampli, mocnych beatów; gdzie indziej natomiast zespół rusza w liryczne rejony z pianinem i całą gamą gościnnych instrumentów akustycznych typu flet ("Roads") czy kontrabas ("Kołysanka"). Wciąż jednak motorem napędowym tej maszynerii jest nieprzerwanie doskonała Maja Konarska, serwując świetnie zaśpiewane linie wokalne.
Prócz nowego materiału Moonlight odświeżyli kilka starszych numerów. Między innymi podrasowany ciężkimi gitarami "Col" (z albumu "Yaishi"), skrócony do minimum "Asuu" (z "Candra"), wersję live "Meren Re (dobranoc)" czy ulotny i delikatny "Kiedy myśli mi oddasz" (z "Floe"). Z czego najlepiej prezentuje się ten ostatni.
Z nowym materiałem jest różnie, bo z jednej strony mamy elektryzujący, przebojowy "Bio", nadający elektronicznego smaku reszcie krążka. Jest zdecydowanie najlepszy na krążku "Sex" z wokalizami Anny Spice, osadzony na mocnej linii basu "Zabić siebie" i "Roads" z partiami fletu. Jest jeszcze przebojowy pop "Off", ale chyba zbyt radiowy by jakoś na dłużej się przy nim zatrzymywać, choć duet wokalny z Łukaszem Drapałą wydaje się całkiem w porządku. Z drugiej strony jest tu kilka bardzo powtarzalnych ballad na podstawie z pianina: "Lili", "Kiedy myśli mi oddasz" i mocno przesłodzona "Kołysanka".
W ostateczności nowy album Moonlight słucha się przyjemnie i zapowiada nieliche zmiany w stylistyce grupy. Zmiany in plus? Czas idzie do przodu, muzyka ewoluuje, więc Moonlight też uznali, że potrzeba im odświeżenia. Mnie ten flirt z elektroniką przekonuje.