Syf Bałtycki
Gatunek: Rock i punk
Za młody jestem, żeby pamiętać złote czasy Jarocina, pierwsze quasi-hardcore’owe nagrania polskiego podziemia oraz moment, w którym Dezerter stał się jednym z najważniejszych zespołów odzwierciedlających polski bunt.
Nim to wszystko miało miejsce, dziś znane nazwiska, a zwłaszcza jedno, Olafa Deriglasoffa, przewinęły się przez skład Dzieci. Formacja istniała krótko i na niewiele dłuższy czas zapisała się w pamięci wielbicieli polskiego punk rocka. Po latach, za sprawą m.in. Pasażer Records, możemy ponownie sprawdzić, czy aby na pewno Dzieci Kapitana Klossa były tworem oryginalnym, wybijającym się ponad przeciętną, a jednak niedocenionym, zwłaszcza przez tych, którzy oczekiwali wyszczekanych tekstów, brudnego brzmienia i prostej naparzanki.
Tutaj niespodzianka, po pierwsze bowiem zespół nagrał raptem dwanaście piosenek, po drugie świadomie wyłamał się z trendów epoki, grając dość zachowawczo, bez młodzieńczych wygibasów, za to z gitarą na czystym kanale w towarzystwie klawiszy i saksofonu. Dwa „nietypowe” instrumenty wcale nie przesądziły o zmianie profilu zespołu, wręcz przeciwnie, choć pogmatwały strukturę piosenek, wciąż wpisywały się w punkowy sznyt. Liczył się pomysł, niekoniecznie samo wykonanie. Dziś stwierdzam, że nadal da się tego słuchać z zaciekawieniem, nie tylko ze względu na wartość historyczną, ale również z powodu bardzo specyficznego miksu brzmień i intrygujących, sarkastycznych tekstów. Dodajmy do tego w stu procentach podziemną jakość nagrań i rzeczywiście „Syf bałtycki” jawi się jako perełka (zwłaszcza w winylowym wydaniu), choć głównie dla naocznych świadków życia grupy.
Czy w Dzieciach mogliby się zakochać młodzi zwolennicy punkowego łomotu? Sądzę, że tak. W XXI wieku przetrawiliśmy niemal wszystkie możliwe konfiguracje punka, nowej fali, alternatywy i metalu, łatwo więc do tych dwunastu piosenek podejść w sposób optymistyczny, wynikający z niemal masowego uwielbienia wszystkiego co retro i vintage. Wrócił shoegaze i dreampop, surf rock tez ma się spoko, punkowe łachudry wciąż kombinują, smucąc się w czasie modłów do Joy Division, romansując z elektroniką i disco tworząc nowe uniwersum. Gdyby tak sięgnąć nieco dalej, do bardziej prymitywnej wersji i nieśmiałych eksperymentów na miarę Polski lat '80, okaże się, ze Dzieci Kapitana Klossa słusznie odstawały od kolegów z Siekiery i Moskwy.