Live At Roadburn 2009
Gatunek: Rock i punk
Już sam tytuł wydawnictwa wskazuje, że jest to zapis koncertu, jaki Church of Misery dał w kwietniu minionego roku na holenderskim Roadburn. To impreza o charakterze idealnym dla tych japońskich freaków, więc zarówno zespołowi, jak i organizatorowi festu współpraca ułożyła się zapewne wzorowo.
Nie dość zatem, że w tym roku niepoprawni miłośnicy seryjnych morderców ponownie zawitają do Tilburga, to jeszcze w ramach zaostrzania apetytu wszyscy chętni mogą cieszyć się recenzowanym krążkiem. Dodam, że obowiązkowym dla każdego, kto ceni podobne granie i nie jest uczulony na koncertówki.
"Live at Roadburn" jest interesująca nie tylko ze względu na zawartość muzyczną. Przede wszystkim, na europejskiej trasie zagranej w 2009 r. do składu zespołu powrócił Yoshiaki Negishi, który odpowiadał za wokale na debiutanckim "Master of Brutality". Przyznam, że zmiana ta bardzo mi odpowiada. Nie zamierzam ukrywać, że jego poprzednik - niejaki Hideki Fukasawa - zmęczył mnie okrutnie na "Houses of the Unholy", mocno (i niestety zdecydowanie na niekorzyść) zmieniając swą manierę wokalną od czasów "Second Coming". Negishi nie jest bynajmniej jakimś wokalnym tytanem, może nawet wiele bandów działających w podobnej stylistyce niekoniecznie widziałoby go w swoim składzie, ale do stylu Church of Misery pasuje jak ulał. Co więcej, ma on swój udział w tym, że kawałki z ostatniego długograja, które trafiły na "Live at Roadburn", sporo zyskują na żywo. Świetnie prezentuje się tu zwłaszcza znakomity, najbardziej dynamiczny "Shotgun Boogie". Ponadto, może to być ostatni materiał zarejestrowany z udziałem Australijczyka Toma Suttona, który opuścił zespół i Japonię zarazem, decydując się na trwałą przeprowadzkę do Europy.
Kapela zaprezentowała setlistę, która oparta została przede wszystkim na starszym materiale, z "Houses of the Unholy" wzięto bowiem tylko dwa kawałki. Oprócz utworów z "Second Comning" (jest ich najwięcej, bo aż trzy) i jednego z "Master of Brutality" znalazło się miejsce nawet dla jednej z najstarszych kompozycji Japończyków, tj. "Taste the Pain" z epki pod tym samym tytułem. Ciekawostką jest także obecność "For Mad Man Only" ze splitu z Sourvein. Doskonały kawałek na zakończenie, w którym zespół mocno zaszalał, wydłużając go niemal dwukrotnie przy pomocy rozciągniętej solówki, która sprawia wrażenie autentycznie zaimprowizowanej. Do tego psychodeliczny klimat utworu został podkreślony przez dodanie kosmicznych efektów (obecnych także i w innych fragmentach płyty). Zresztą, przez cały koncert zespół niekoniecznie wiernie trzyma się wersji utworów znanych z płyt studyjnych, co słychać również np. w odjechanym "Red Ripper Blues".
Na "Live at Roadburn" dobrze uchwycona została energia, jaką kapela emanuje ze sceny, choć każdy, kto widział Church of Misery na żywo albo chociaż obejrzał koncert na DVD wie, że bez obrazu sporo traci się z siły przekazu Japończyków. Ich kawałki znakomicie sprawdzają się w wersji live. Połączenie odpowiedniej dawki ciężaru z przebojowością, lekko psychodelicznym klimatem i klasycznym feelingiem daje unikalną mieszankę, obok której trudno przejść obojętnie. Church of Misery to zespół nietuzinkowy. Album ten dobitnie to potwierdza. Szkoda tylko, że sześćdziesięciominutowa sesja z recenzowanym materiałem mija tak szybko, festiwale rządzą się jednak swoimi prawami. "Live at Roadburn", dzieki przekrojowemu doborowi utworów, to równocześnie znakomita okazja do zapoznania się z twórczością zespołu. Dla tych, którzy jak dotąd nie mieli z nim do czynienia, być może nawet lepsza niż ostatni studyjny krążek.
Szymon Kubicki