At The Mountains Of Madness
Gatunek: Rock i punk
Twierdzenie, że w Australii przed AC/DC nie wiedzieli, co to rock n roll jest zdecydowanie mylne. Ta odległa kraina ukrywa wiele fantastycznych zespołów w większości dziś już zapomnianych. Jedną z takich pereł jest wspaniały debiut Blackfeather.
Jego dodatkowym atutem jest fakt, że w nagraniu tego albumu uczestniczył 25-letni wówczas Bon Scott. Z dzisiejszej perspektywy może być to chwyt marketingowy, ale jednocześnie byłoby szkoda, gdyby "At The Mountains of Madness" wpisało się w historię rocka tylko jako ekskrążek lidera AC/DC.
We wczesnych latach 70. Blackfeather był bardzo popularnym zespołem w swoich rodzinnych stronach. Świadczą o tym między innymi pierwsze miejsce utworu “Boppin' the Blues" w październiku 1972 roku na Australian Singles Chart oraz fakt, że debiutujące "At The Mountains of Madness" doszło do siódmego miejsca w krajowym rankingu płyt, co jak na tego typu muzykę było nie lada osiągnięciem.
Muzykę Blackfeather można określić jako heavy-rock o charakterystycznym dla tamtych czasów psychodelicznym zabarwieniu. Na płycie znajduje się pełna gama aranży i odjazdów. Poprzez ostre gitarowe riffy, balladę, orientalny (zainspirowany zresztą dolarową trylogią Leone) "Mangos Theme Part 2", folkowo wyniosły "Seasons Of Change", aż do pełnej zagadek i obfitą w zabawną historię suitę "The Rat". Koniecznie trzeba pochwalić całą sekcję muzyczną, z wyróżnieniem Neale’a Johnsa - 18-latka, który nagrał niesamowicie silne, przejmujące i różnorodne wokale (niczym Dr Jeckyll i Mr. Hyde!), oraz gitarzystę Johna Robinsona, którego zaliczano do czołówki gitarowych herosów obok Lobby Loyda oraz Kevina Borichema.
Niestety, po wydaniu debiutu szyki Blackfeather zostały mocno pokrzyżowane. Skład notorycznie ulegał zmianom (przez zespół przewinęło się około 50 nazwisk!), a dalsze ich wydawnictwa sporo odbiegały poziomem od rewelacyjnej “jedynki". Oryginalny krążek CD został wprowadzony na rynek przez Infinity Records, ale w Polsce łatwiej dostępne jest wznowienie Akarmy.
Tak, jak popularne są dziś sprane ramoneski czy babcine flanele, tak równie dobrze można powiedzieć, że album "At the Mountains of Madness" jest krążkiem wyciągniętym ze starej szafy. Podobnie jak stare-nowe ciuchy, płyta Blackfeather idealnie odnajduje się w naszych czasach - prawie 40 lat po swojej premierze.
Szymon Berliński