Titus Tommy Gunn

La Peneratica Svavoyla

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Titus Tommy Gunn
Recenzje
2010-02-22
Titus Tommy Gunn - La Peneratica Svavoyla Titus Tommy Gunn - La Peneratica Svavoyla
Nasza ocena:
7 /10

Emocje w miarę już opadły, wrzawa ucichła, wszyscy już się osłuchali z solową płytą Titusa. TEGO Titusa z Acid Drinkers, jedynego prawdziwego rock'n'rollowca naszej sceny. Jego sposób bycia, podejście i luz jest legendarny i znany każdemu słuchaczowi polskiej rockowo-metalowej sceny muzycznej. I w tym chyba trochę problem... Na "La Peneratica Svavoyla" tego luzu ciut za dużo. Ale po kolei.

Od początku było wiadomo jaki kierunek na solowym debiucie wybierze Titi. Trzyosobowy skład, bezgraniczne wręcz uwielbienie dla Lemmy'ego do którego przyznaje się Titus w wywiadach... Niektórzy trzęśli portkami, że dostaniemy tylko (i aż) kopię Motorhead, inni znowu cieszyli się na to jak dzieci, wszak dobrego rocka nigdy mało. Ekipa Tommy Gunn'a zagrała jednak wszystkim na nosie. Owszem, Motorowe skojarzenia są aż nazbyt oczywiste. Bas prujący po głośnikach grający w zasadzie rolę gitary rytmicznej, wymiany solówek pomiędzy Tomkiem "Lemmy" Olszewskim a Titusem, prosty ciąg na bramkę. Ale tak naprawdę nie mamy do czynienia z tribute albumem "kopiuj-wklej". Titus Tommy Gunn na "La Peneratica Svavolya" gra w swojej własnej lidze, po swojemu, a o wiele bardziej muzyka do Motorhead momentami, jeśli mam już porównywać, zbliża się do macierzystej formacji wokalisty/basisty. Tylko z solowym debiutem Titusa mam pewien problem...

Otóż czuć, czuć to kurcze aż za bardzo, że chłopaki nie spinali się tworząc ten materiał. I dobrze, że ekipa Titusa nagrała to co chciała, bez spinki, rock'n'rollowo. Ale zawsze jakiś poziom zdrowej napinki warto zachować. W czym rzecz? Przy "Scarass" trochę mi się ślepka lepią już... Niby wszystko miło, fajnie. Kompozycje są urozmaicone, pełne solowych popisów, upstrzone gdzieniegdzie orientalizującymi momentami (jakieś sitary, didgeridoo czy jak to się piszę...). Tylko tak jak największy idol Titusa przykuwa do głośników "tym czymś" a przede wszystkim kapitalnymi chorusami (zdarzyło mi się nawet kupując bułki nucić "Ace of Spades") tak utwory na "La Peneratica Svavolya" są tylko dobre, i tyle. Brak jakiejś iskry bożej. Owszem przy "The Awakening" czy "Big Brutal Swings" krew zaczyna buzować w moich żyłach jak podczas stymulującej konwersacji z nieprzeciętną dzierlatką, ale żebym dał się pociachać za te kawałki na części pierwsze... nieee... .Ot, lecą bo lecą. W historii rock'n'rolla się jednak na pewno nie zapiszą.

Na koniec spróbuje stworzyć jakiś konstruktywny wniosek. Otóż "La Peneratica Svavolya" to płyta dobra, momentami bardzo dobra, ale mimo iż ekipa stojąca za Titus Tommy Gunn to grono starych wyjadaczy, to popełnili płytę, którą w ciemno powiedziałbym, gdybym usłyszał nie wiedząc kto gra, że to debiut. Czuć pomysł na swój własny styl, oparty co prawda na pewnych wzorcach, ale kurwiszka!, wzorcach bardzo pozytywnych, czuć luz i świeżość. Brakuje trochę jednak trochę mocy w tym Gunnie. Ale to dopiero początek solowej drogi Titusa, da radę, kto jak nie on. Tymczasem dla tych, którzy przy Jacku Danielsie chcą się rozkoszować lajtowym graniem z pogranicza rock'n'rolla i metalu Titus Tommy Gunn jest jak znalazł. Ci, którzy chcieli coś więcej muszą jeszcze trochę poczekać.

Grzegorz Żurek