Ktokolwiek widział akustyczny koncert braci Cavanagh, wyluzowanych jak nigdy w macierzystym zespole, ewentualnie solowy występ unplugged Danny’ego nie może mieć wątpliwości, że taki album jak "Hindsight" w końcu musiał ujrzeć światło dzienne. Pytanie tylko, dlaczego stało się to tak późno, wszak wiele kawałków Anglików stanowi idealny materiał dla akustycznych czy raczej półakustycznych przeróbek.
Wydaje się, że kiedy ma się w repertuarze takie utwory jak "Inner Silence", "A Natural Disaster" czy "Are You There?" powstanie takiego krążka to formalność. Historia uczy jednak, że niejedna kapela poległa na tym polu. Szczęśliwie Anathema wyszła z tego obronną ręką, choć zapewne ci, dla których zespół "skończył się" na "Pentecost III", będą innego zdania. Oni jednak i tak nie posłuchają "Hindsight", a ja nie zamierzam wyprowadzać ich z błędu. Inna sprawa, czy takiej właśnie płyty spodziewali się fani od przeszło pięciu lat oczekujący następcy "A Natural Disaster". Akustyczne wersje utworów z założenia mają ucieleśniać bardziej melancholijne podejście do materiału. Anathema wyznaczyła sobie cel o tyle niełatwy, że trudno jest stworzyć bardziej przejmujące wersje "One Last Goodbye" czy "Are You There?" od tych zawartych na "Judgement" i "A Natural Disaster".
Efekt tych wysiłków, generalnie udany, jest jednak moim zdaniem dość niejednoznaczny. Ograniczenie czy spłaszczenie palety emocji do stanów smutku i melancholii niekoniecznie wyszło na dobre choćby "Fragile Dreams", który w standardowej, bardziej dynamicznej wersji, także dzięki wokalom Vincenta - brzmi po prostu lepiej. Podobnie rzecz ma się ze wspomnianym wyżej "One Last Goodbye" albo "Flying", choć wersjom z "Hindsight" nie sposób cokolwiek zarzucić.
Okazuje się, że paradoksalnie wcale nie trzeba grać spokojniej ani dodawać instrumentów smyczkowych, by muzyka naprawdę chwytała za serce; udawało się to Anglikom znakomicie już na poprzednich pełnometrażowych albumach. Do zestawu znanych utworów zespół dorzucił "Unchained (Tales of the Unexpected)" - zupełnie nową, niezłą kompozycję, opartą na ascetycznym, zapętlonym motywie gitary akustycznej obudowanym partią wiolonczeli. "Unchained" dobrze komponuje się z resztą kawałków, chociaż ci, którzy oczekiwali, że w jakiś sposób zobrazuje kierunek obrany przez zespół na przyszłość, mogą czuć się zawiedzeni.
Generalnie "Hindsight" to rzecz skierowana raczej do fanów. Swoista ciekawostka, która dopełnia, a może i zamyka okres dość częstych akustycznych występów braci Cavanagh, korzystających z przerwy w działalności kapeli. W tych kategoriach to bez wątpienia album udany i wart polecenia. Jednak, by zrozumieć istotę Anathemy, zdecydowanie lepiej sięgnąć po regularne wydawnictwa.
Szymon Kubicki