Bono i spółka postanowili uczcić 30 lecie ukazania się ich opus magnum, albumu, który zrobił z nich megagwiazdy pop i zarazem jeden z najbardziej kasowych zespołów wszech czasów. Oto "The Joshua Tree" 30 lat później.
O "Drzewie Jozuego" napisano, powiedziano i nakręcono już tyle, że wszelkie recenzje w odniesieniu do samego materiału studyjnego są zupełnie bezsensowne. Jest to absolutna klasyka, jeden z "musisz znać" każdego szanującego się słuchacza, a status samego krążka w historii muzyki jest niepodważalny. Oczywiście, można próbować zaprzeczać, ale takie miałczenia zostawmy ludziom, którzy mają czas na zupełnie bezsensowne wojenki. "The Joshua Tree" jest arcydziełem czy ktoś tego chce czy nie. Ja wróciłem do tego krążka po wielu latach i słuchając materiału wciąż przeszywała mnie myśl, że to jest tak cholernie dobre i wcale się nie zestarzało. Podaruję sobie więc recenzje oryginalnego materiału, bo to nota maksymalna, i zajmę się samym wznowieniem AD 2017.
Jubileuszowe wydanie wypuszczono na sklepowe półki w kilku konfiguracjach. Najbogatsze to 4 CD, zawierające studyjny album, koncert z Madison Square Garden, remiksy i rarytasy oraz B-sides. Drugi to ten sam zestaw, ale na płytach winylowych. Trzecia i zarazem osłuchiwana to 2CD, z czego pierwszy krążek zawiera "The Joshua Tree" w wersji zremasterowanej na 20 lecie (2007), a drugi jest zapisem wspomnianego koncertu z Madison Square Garden z 28 września 1987 roku. Płyta pierwsza to oczywiście bezapelacyjne 10/10, natomiast sam zapis koncertowy nie robi już tak świetnego wrażenia. Brzmienie jest nieco rozmyte, trochę się zestarzało i z perspektywy dzisiejszych standardów koncertówek należy je rozpatrywać raczej w kategorii dobrze nagranego bootlega niż pełnego wydawnictwa koncertowego. U2 zagrali w Medison Square większą część "The Joshua Tree" i kilka numerów z poprzednich płyt, między innymi "Pride", "New Year's Day", "October" czy "Sunday Bloody Sunday". Występ jest dynamiczny, momentami bardzo emocjonalny i słucha się go nieźle. Publiczność najwyraźniej podziela moje zdanie i na kolejne numery reaguje wyjątkowo entuzjastycznie, a przy "Pride" postanowiła sobie nawet solidnie pośpiewać.
Dla fanów Irlandczyków zapis z występu powinien być wystarczająco łakomym kąskiem, by sięgnąć po wydanie jubileuszowe. Osoby, które do tej pory "The Joshua Tree" nie słuchały koniecznie powinny nadrobić zaległości z klasyki, ale zamiast po wydanie na 30 lecie, równie dobrze mogą sięgnąć po remastera z 2007 roku albo płytę z epoki. Tu już decyzję zostawiam waszym portfelom.
Grzegorz Bryk