Mało który zaangażowany politycznie i społecznie zespół, może pochwalić się taką estymą jak Rise Against.
Muzycy, którzy melodyjne granie oparte na hc/punkowych fundamentach wynieśli na zupełnie nowy poziom, prezentują nam swój ósmy w dorobku materiał. Nie najlepszy, nie najgorszy, po prostu jak na band tego kalibru, doskonale wpisujący się w wypracowaną przez lata stylistykę i oczekiwania fanów.
Panowie serwują nam danie składające się z jedenastu nowych piosenek. Część z nich nosi znamiona dobrze znanych nam hitów z poprzednich płyt ("House On Fire"), aczkolwiek, najogólniej rzecz ujmując, "Wolves" nie jest żadną wolta, a raczej kontynuacją mniej agresywnego stylu, zapoczątkowanego na etapie "Endgame". O ile w kwestiach muzycznych Rise Against nie jest zespołem zagadką, który ma zadanie zaskakiwać słuchacza, tak pod względem przekazu "Wolves" to materiał opisujący problemy globalne, a tych jest co nie miara. Dotychczas grupa skupiała się na aspektach dotyczących amerykańskich realiów, obecnie, już po wyborze Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych, w obliczu problemów z imigrantami, czy wreszcie, w związku z zagrażającym gospodarce Brexitem, formacja z Chicago znacząco poszerzyła perspektywę. To właśnie dzięki ujęciu tematu - a właściwie tematów - w znacznie szerszym kontekście, lektura ósmego albumu Rise Against jest tak przyjemna.
Swoją drogą, niewielu artystów regularnie goszczących na wysokich miejscach Billboardu jest w stanie tak dosadnie przekazywać swoje komentarze. Kwintet mówi jasno, w dzisiejszym świecie nie ma miejsca na rasizm i ksenofobię, nikt nie ma prawa wyzyskiwać kobiet, warunki pracy powinny być zrównoważone, a przede wszystkim, powinni zmienić się politycy. Nie jednostki, a całe rządy i tropem liberalnego establishmentu w Kanadzie, zmieniać świat na lepsze. Z konkretnym manifestem na ustach ("House on Fire"), w towarzystwie tak krzepiących dźwięków ("Miracle"), momentami można uwierzyć, że tylko w naszych rękach tkwi siła mogąca zmienić rzeczywistość. W tej kwestii im ufam, za to jeśli chodzi o warstwę muzyczną, mogłoby być nieco wścieklej. To jednak moje zdanie, bowiem ważne treści powinny mieć równie wymowną oprawę.
Rise Against, już z Nickiem Raskulineczem w roli producenta, zgrabnie lawirują pomiędzy czysto komercyjnym, nośnym obliczem, a gitarowym czadem, po raz kolejny dowodząc, że nie mają sobie równych. Chciałoby się krzyknąć, Bad Religion, gdzie jesteście?!
Grzegorz Pindor