Nasi muzycy coraz częściej sięgają do przeszłości tak zamierzchłej, że dawno - wydawać by się mogło - zapomnianej. Wiadomo, niegdyś "trawa zieleńszą była, słońce jaśniej świeciło, świat wydawał się lepszy".
The Fruitcakes to kolejny band, który poczuł zew grania retro. I bardzo dobrze, bo może i rzeczywiście bez większych problemów, na wyciągnięcie ręki, dostępne są dźwięki z lat 60, ale dlaczego by nie tworzyć nowych rzeczy w takich klimatach? Tym bardziej, że grupie wychodzi to wyjątkowo udanie, bo całość brzmi autentyczne jakby epoka Beatlesów trwała w najlepsze - duża w tym zasługa nagrywania bez cyfry, w pełni analogowo i na setkę. Cały album - zatytułowany po prostu "2", przypomnijmy, że zespół debiutował krążkiem "Cukier, ciastka, miłość!", hardo trzyma się inspiracji, nie urozmaica, nie bawi się w postmodernizm, gra w zgodzie z duchem obranej epoki.
Czego na tej płycie nie słychać?! Są popowe utwory jak u The Beatles czy The Beach Boys, zespół miewa często odpływy w kierunku tak charakterystycznego dla połowy lat ‘60 amerykańskiego rocka psychodelicznego spod znaku Velvet Underground, Jefferson Airplane, momentami Brytyjczyków z Pink Floyd i Cream, spokojniejszych numerów Iron Butterfly (a przy "Let Inside The Light" można nawet wywalić przymiotnik "spokojniejszych") czy nawet Jimi Hendrix Experience.
"2" to zresztą chyba przede wszystkim album psychodeliczny, mocno odrealniony, jakby zagubiony w wyjątkowo kolorowym odpływie po LSD. Muzyka płynie sobie spokojnymi melodiami, w hipnotycznym tempie, z przemiło brzmiącymi chórkami, które tylko czasami przerywane są naprawdę świetnymi solówkami (oczywiście brzmiącymi w duchu epoki, przestarzale!) albo dziwacznymi dźwiękami poza muzycznymi. Rozczulające są też niektóre efekty zastosowane na etapie miksu, jak chociażby totalnie niedzisiejszy efekt pływania dźwięku od prawego do lewego ucha uzyskany najzwyklejszą zabawą suwakiem ściszania prawego i lewego kanału - niby nic, a punkty do klimatu dodane. Odpowiedzialny za nagrania, miks i mastering Maciej Cieślak (Ścianka) musiał mieć nie lada zabawę przy stosowaniu tak przebrzmiałych, wręcz geriatrycznych elementów producenckiego warsztatu.
Przemysław Bartoś, Tomasz Ziętek, Jakub Zwolan, Lukas Tymański najprościej mówiąc mają w pełni ukształtowany pomysł na to co chcą grać i konsekwentnie go realizują. Dodają przy okazji takie smaczki jak różnego rodzaju gongi, flety, cymbałki, dzwonki orkiestrowe czy okarynę, wszystko co jeszcze mocniej uwydatnia ich nieprzeciętny, psychodeliczny posmak. Gdyby tak ktoś puścił mi ten album w ciemno, to bez zastanowienia wypaliłbym, że to musi być z lat '60, że z epoki dzieci kwiatów, prawdopodobnie właśnie z Ameryki, a pewnie nawet strzeliłbym, że jego twórcy gdzieś na swojej drodze spotkali Andy’ego Warhola, a może i zagrali na jednej scenie z Velvet Underground - The Fruitcakes perfidnie by mnie wykiwali. I to ich największa zaleta. "2" to po prostu kapitalna podróż w czasie do początków rocka psychodelicznego.
Grzegorz Bryk