Church Of Misery

Houses Of The Unholy

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Church Of Misery
Recenzje
2009-11-25
Church Of Misery - Houses Of The Unholy Church Of Misery - Houses Of The Unholy
Nasza ocena:
7 /10

Na wschodzie bez zmian. Trzeci krążek Church Of Misery (nie liczę "Vol.1") zaskoczeń nie przynosi, czego zresztą wcale nie oczekiwałem. Popaprańcy z Kraju Kwitnącej Wiśni wciąż zafascynowani są wszelkiej maści psychopatami

Tym razem okładkowym bohaterem płyty został sam Albert Fish ("I’m the Gray Man, I eat children"), absolutna pierwsza liga dewiacji i zwyrodnienia. Japończycy w dalszym ciągu stronią od miłych, łatwoprzyswajalnych melodyjek i jak ognia wystrzegają się wszelkiej przebojowości, wcale przecież nierzadkiej w szeroko pojętym stoner rocku.

Gęste jak smoła, a przy tym chwilami całkiem żwawe kawałki bezlitośnie atakują słuchacza, nie zostawiając wiele miejsca na przestrzeń i oddech. "Houses Of The Unholy" nie wpada łatwo w ucho. Pod tym względem dwa pierwsze krążki charakteryzował zdecydowanie wyższy poziom "słuchalności". Swoje zasługi na tym polu ma przede wszystkim Hideki Fukasawa, którego linie wokalne, balansujące na granicy rzygopodobnego wrzasku i growlingu, mogą być na dłuższą metę męczące. Muzyka Church Of Misery ma również tę cechę, że chwilami sprawia wrażenie jeśli nie chaotycznej, to przynajmniej mocno improwizowanej. Tak więc, kto chce łatwych melodii, musi szukać gdzie indziej, bo tutaj na pewno ich nie znajdzie. Zdecydowanie warto jednak zagłębić się w ten materiał, bowiem po pewnym czasie okazuje się, że pod warstwą wokalu i kłujących, przesterowanych partii gitary poukrywane są całkiem interesujące patenty. Tak jest np. w pędzącym z niemal thrashową energią "Shotgun Boogie", którego linia melodyczna faktycznie posiada cechy typowe dla stylu boogie czy w "Blood Sucking Freak", zawierającym długą, przestrzenną i melodyjną solówkę. Tradycyjnie, panowie sięgnęli także po cudzesa - tym razem "Master Heartache" Sir Lord Baltimore, spójnie wkomponowany w album i odegrany w taki sposób, że kto nie zna oryginału, nie ma szans domyślić się, że to cover.

Bez wątpienia Church Of Misery wypracował swój własny styl, którego nie da się pomylić z żadną inną kapelą. Nadal wyżej będę sobie cenić dwa pierwsze albumy oraz (a może nawet przede wszystkim) "Early Works Compilation", ale "Houses Of The Unholy" w żadnej mierze wstydu samurajom nie przynosi. Oby, dzięki kontraktowi z Rise Above, wypłynęli na szersze wody, bo naprawdę na to zasługują.

Szymon Kubicki