W przypadku zespołów pokroju Dr Zoydbergha trudno jednoznacznie rozsądzić czy chodzi im o zgrywę i tylko dobrą zabawę czy może jednak intrygowanie słuchaczy niekonwencjonalnym podejściem do grania. "Handmade Songs" słucham i słucham… i nadal nie wiem.
Staranność z jaką album został wydany wskazuje raczej na to drugie, muzyka brzmi jednak jakby została nagrana na jakiejś porządnie zakrapianej imprezie. Wielce wymowne jest tutaj zdjęcie umieszczone w książeczce… Czuć wręcz, że panowie setnie się ubawili rejestrując swoje partie. Zwłaszcza wokalista Artur Dębiński to niezły świr eksperymentujący ze swoim głosem na przeróżne sposoby. Melodyjnie śpiewa, potem z pozoru niechlujnie jak grunge’owiec, by za chwilę rozedrzeć się niczym wkurzony metalowy krzykacz, znienacka przechodzi na falset, jakby pod wpływem impulsu zaczyna gwizdać. Aha, i jeszcze udaje jankesa oraz stara się być śpiewakiem operowym. Brzmi jakbym bredził? Posłuchajcie tej płyty, a przekonacie się, że nie jest ze mną tak źle, ogarnąć jednak w zwięzły sposób, to co się tutaj wyprawia nie sposób.
Instrumentaliści nie pozostają w kwestii panującego tu chaosu w tyle. Wtłoczenie w ramy stylistyczne twórczości Doktora jest zadaniem karkołomnym, a raczej niemożliwym. Głównie jest to rock, ale z masą wpływów zewnętrznych. W otwierającym "Fear And Loathing Vetlinas" jest muśnięcie country, "Everything" to właściwie nu metal, "Johnnie The…" to chyba rejestracja próby muzyków z ich wygłupami roli głównej… Apogeum następuje w wieńczącym krążek "Techno". Impreza osiąga swoje szczytowe stadium - tłuką się szklanki, wujek Mietek leży już pod stołem, ciocia Jadzia robi laskę koledze taty z pracy. Zespół gra metal, używa jakiś dziwnych efektów gitarowych, wokaliście kręci się chyba w głowie od alkoholu, stąd nakładające się na siebie jego partie, perkusista zgodnie z tytułem numeru gra "techno". Dźwiękowe szaleństwo, luz i brak ładu charakteryzują całą zawartość płyty.
"Handmade Songs" skierowany jest do wszystkich lubiących muzykę z przymrużeniem oka. Szukający w tekstach i dźwiękach zespołów przesłania mogą uznać doktorów za klaunów. Czy jednak pod swoją maską nie kryją się sprytni prześmiewcy i cynicy?
Jacek Walewski