Po debiucie supergrupy Black River kręciłem wąsem, iż "potencjał ludzki niewykorzystany", że "za mało tego rock'n'rolla" toteż podchodziłem do "Black'n'Roll" jak pies do jeża. Okazało się, że zespół ten, to bomba z opóźnionym zapłonem. Ich druga płyta rozbiła mnie na kawałki, po prostu.
Wiadomo : Taff z Rootwater, Art z Soulburners, Kay z Neolithic, Orion z Behemoth i Daray z Dimmu Borgir... Nasze rodzime muzyczne skarby, toteż jasnym jest, że wiedzieli jak byka za rogi złapać. Musieli po prostu najwidoczniej dotrzeć się w studiu i na koncertach i o to mamy to co było zapowiadane na debiucie. Monster Magnet? Proszę bardzo! "Barf Bag" zaczyna się jak kolejny killer ekipy Dave'a Wynforda. Obiecywany luz? "Breaking The Wall" aż tryska luzem i radością grania na prawo i lewo niczym aktor porno po viagrze. Motorhead? "Isabel" brzmi mi tak jakoś dziwnie Bomberowo... Brzmienia a'la Danzig? "Too Far Away" nie jest czasem odrzutem z "II, Lucifuge"?
Przy czym całość nie jest zlepkiem przypadkowych utworów oddających hołd innym inspiracjom. Wszystko brzmi jak Black River! Nie wiem jak oni to zrobili, że przy takim rozrzucie przy penetrowaniu rockowych rejonów nagrali materiał spójny i logiczny. Bas Oriona miło furgocze sobie w tle, rasowe rockowe gitary wygrywają kolejne masywne i celne nutki bujając jak 0,5 litra Jacka Danielsa w krwiobiegu. Jednak numerem jeden na "Black'N'Roll" niewątpliwie jest Maciek Taff, człek który możliwości swego głosu znów wykorzystuje w 200 procentach. Wokalista ten, o którym nie od dzisiaj wiadomo, że gardło ma ze stali, udowodnił że potrafi odnaleźć się nie tylko w postępowo-modernistycznym graniu. Taff brzmi rasowo, rockowo, wiadomo że do tytanów wokalu takiego grania trochę mu brakuje predyspozycji w związku z jego barwą głosu. Mimo to brzmi jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Nie będę zagłębiał się w meandry sposobu jego śpiewania na tym albumie, ale wiem jedno - gdyby Monster Magnet poszukiwało zastępcy Wynforda Taff były chyba najpoważniejszym kandydatem. Ach te jego boskie "szerokie, zadziorne" zaśpiewy jak w "Like A Bitch", mistrzostwo!
"Nothing to prove, just a hellish rock'n'roll freak" jak śpiewali inni black'n'rollowcy. Bez spinki, mnóstwo luzu. Zapomnijcie o tych stonerowych łatkach i szufladkach przygotowanych dla Black River. Ich styl muzyczny? Black'N'Roll! Aż to dziwne, że w Polsce - kraju, który wybitnie rock'n'rollem nie stoi - wyszła tak miażdząco luzacka rockowa płyta... Cholernie mocny początek muzycznej jesieni!
Zdaniem Jacka Walewskiego:
Black River nie zwróciłby zapewne na siebie uwagi wielu fanów metalu, gdyby jego członkowie nie terminowali w innych, święcących obecnie sukcesy, kapelach. Nie umniejsza to jednak w niczym ich dokonaniom, może być raczej gwarantem jakości granej przez nich muzyki. Generowane przez nich dźwięki w niczym nie ustępują temu, co robi choćby Black Label Society. O ile w swoich zespołach Orion, Daray czy Maciej Taff grają muzykę dość zaangażowaną ideologicznie oraz obdarzoną dużą dawką brutalności, w Black River zdecydowanie starają się zrelaksować i - jak mawia młodzież - wyluzować. Może i dla przeciętnego Nowaka (Ryszarda zwłaszcza) nadal będzie to niezrozumiały jazgot, fani rocka, słuchający nawet bardziej tradycyjnych jego odmian, powinni się bez większych oporów w tym graniu odnaleźć. Tym bardziej, że w warstwie kompozycji trudno znaleźć tu jakieś udziwnienia, grupa stawia na typowy schemat zwrotek i refrenów. Siła jej kawałków tkwi zwłaszcza w tych drugich. Gwarantuję, że melodie z "Isabel", "Loaded Weapon", balladowego "Morphine" czy "Young’N’Drunk" na długo są w stanie utkwić w pamięci i zmuszać do ciągłego ich nucenia.
"Black’N’Roll" nie jest albumem wybitnym i na pewno nie spowoduje, że stoner rock nagle zacznie cieszyć się u nas popularnością. Jest raczej świetnym soundtrackiem do pijackiej imprezy lub szybkiej jazdy samochodem. Choć, biorąc pod uwagę stan dróg w naszym kraju, to drugie odradzam. Przy takich killerach jak numer tytułowy czy "Isabel" zawieszenie do wymiany macie jak w banku.